Nalewka stała i stała. Niby po pół roku powinnam zlać płyn z owoców, ale jakoś mi się nie kwapiło. Słoiki zaś przesuwały się coraz bardziej w głąb szafki, aż w końcu zniknęły z oczu. A wiadomo - co z oczu, to z serca. Po kolejnym pół roku przypomniałam sobie o nich. Nalewka wyglądała zachęcająco - miała piękny kolor, a po otwarciu słoików okazało się, że również i zapach, i smak. Warto było zapomnieć.
Moje drzewka najwyraźniej polubiły nowe miejsce zamieszkania. W drugim roku od zasadzenia uginały się od owoców, a ja szukałam chętnych do zajęcia się nimi. Rozdawałam na lewo i prawo! W końcu ile można pić? 😉
Pod wypływem nadmiaru owoców do przerobienia, zaczęłam eksperymentować i czasem dodawałam cukier, a innym razem nie. W pewnym momencie chyba nawet nalewka bez dodatku cukru wydała mi się lepsza niż ta z cukrem. Ale to już indywidualne preferencje i trzeba samemu zadecydować jaką wersję się woli.
