December 31, 2012

Faworki

Faworki kojarzą się z Sylwestrem, Nowym Rokiem, karnawałem i moją teściową, która zawsze robiła pyszne faworki. Już w czasach kiedy jeszcze nie była moją teściową, zawsze chętnie korzystałam z tego, bo moja mama nie robiła faworków. Znaczy raz zrobiła, ale nie wyszły jej najlepiej, mimo iż się starała. Były grube i kołkowate, czyli miały wadozaletę, że się nie kruszyły i w całości trafiały do buzi. Tyle, że w faworkach nie o to chodzi. Teresa, nasza zaadoptowana ciocia, też "trzaskała" górę faworków nie wiadomo kiedy. I były pyszne - kruchutkie, delikatne - po prostu marzenie, jak to mówiła!

Co tu ukrywać, faworki wymagają trochę pracy, ale warte są tego wysiłku. Najlepiej się robi je w dwie osoby – wtedy jedna wałkuje i wycina faworki, a druga przekłada, smaży i układa na półmiskach. Ale w jedną osobę też spokojnie można je zrobić.  Dobrze zrobione faworki są tak cieniutkie i kruche, że często z trudem można je donieść z talerza do buzi. Pamiętam, jak kiedyś zaproponowaliśmy teściowej skorzystanie z naszej włoskiej maszynki do makaronu. Miała przed sobą do zrobienia furę faworków. Ale nie chciała, bo lubiła robić je jak zawsze. Co to znaczy? Na stole w kuchni miała ceratę. Na tym właśnie stole z ceratą wałkowała faworki. Kiedy przez ciasto było widać wzorek, można było wykrawać faworki. Jej były idealne - dokładnie takie jak powinny być. Rzec by można wzorcowe. Naszą maszynką, z mniejszym wysiłkiem, osiągaliśmy dokładnie taki sam efekt. 

Print Friendly and PDF

December 24, 2012

Tort makowy

Tort makowy zawsze musiał zawsze znaleźć się na stole świątecznym. Po prostu nie mogło być inaczej. Od kiedy sięgam pamięcią wszyscy go uwielbiali. Najlepszy był w drugim dniu świąt, kiedy było go już malutko. Robienie tortu było całym rytuałem. Najpierw parzyło się mak, potem mieliło go trzy razy w maszynce przymocowanej śrubą do blatu. Maszynka oczywiście była ręczna, więc po mieleniu ręki nie było czuć. Już po pierwszym mieleniu człowiek miał dość tej "zabawy", jednak świadomość, że będzie torcik magicznie pozwalała przezwyciężyć zmęczenie. W 1982 roku nastąpił przełom, bo w domu pojawiła się maszynka elektryczna. Od tego czasu mielenie maku nie było już taką męczarnią. Dzisiaj można użyć maku mielonego - ale tylko tego suchego; absolutnie nie tego z puszki. Ta masa nadaje się co najwyżej do makowców. Zasadniczą pracę nad tortem zaczynało się od ucierania w makutrze żółtek z cukrem na puszystą masę, w której nie można było wyczuć cukru; tak naprawdę to nie wiem czemu, bo w końcu ten cukier rozpuszczał się w pieczeniu, a dzięki makowi i tak coś chrzęściło między zębami. Przy okazji sprawdzania czy ten cukier się już się rozpuścił wsadzało się ukradkiem palucha by podjeść pysznej masy lub wręcz podjadało z łyżki do mieszania. Trzeba jednak było uważać, bo można było oberwać ścierką po głowie. Kiedy już byłam dorosła i robiłam tort na własny rachunek, przerobiłam przepis dodając dwa żółtka na podjadanie. To już jednak było nie to i z czasem wróciłam do oryginalnego przepisu. Następnie dodawało się mak i ociupinę bułki tartej oraz bakalie - jeśli się je upolowało. Na koniec pianę ubitą z 8 białek. Przez lata ubijaliśmy ją w takiej fajansowej niebieskiej misce, najzwyklejszą trzepaczką. Pamiętam jak z werwą zaczynałam trzepać, by po pewnym czasie, kiedy jajka jeszcze w niczym nie przypominały sztywnej piany, ręka mdlała i jakoś nie bardzo chciała trzepać dalej. Wtedy wołało się na pomoc tatę, który kończył bicie piany. Piana była tak sztywna, że miskę można było odwrócić do góry dnem i piana nie wylatywała. Pianę łączyło się delikatnie z masą jajowo-makową. Kiedy masa ta została przelana do tortownicy, można było wylizać makutrę - oczywiście z tatą do spółki, bo coś musiał dostać za to bicie piany. To dopiero była frajda. Dobrze wylizana makutra prawie nie wymagała mycia! Dzisiaj zamiast ucierania, wszystko robi mikser, a silikonowe łyżki, używane do przekładania masy do tortownicy, nie zostawiają nic do wylizania. Dobrze, że ich nie było dawniej - zabrałyby sporo radosnych wspomnień.

Tort się piekło, a następnie przekładało masą kawową i powidłami; na koniec dekorowało się taki torcik - czym tylko dało radę - migdałami, rodzynkami, wisienkami z kompotu, a nawet kawałeczkami pomarańczy lub mandarynek wystanych w przedświątecznych kolejkach. Niestety ten torcik makowy miał dwie wady - po pierwsze, pojawiał się tylko dwa razy w roku, na święta, a po drugie znikał błyskawicznie. A może to właśnie dlatego tak smakował?

Print Friendly and PDF

Uszka

Wigilijny barszcz i uszka to danie na które czeka się cały rok. Smakuje wyjątkowo. Mama nie lubiła robić uszek. Kombinowała więc na lewo i prawo, jak tu by ich nie robić. W domu na wigilię pojawiały się więc najróżniejsze zamienniki. Mając jakieś 12-13 lat wzięłam sprawę z swoje ręce. Dosłownie. Pod nieobecność rodziców w dzień Wigilii zaczęłam robić uszka z przepisu z książki "Smacznie i zdrowo od rana do wieczora". W tej książce było bowiem piękne zdjęcie barszczu z uszkami. Wiele razy je oglądałam i marzyło mi się, by na wieczerzę mieć taki właśnie barszcz, z takimi uszkami. Niestety szybko się okazało, że zagniecenie ciasta przerasta mnie - było strasznie twarde. Z odsieczą przyszedł tata, który wrócił z pracy i poradził sobie z ciastem. No i pojawiły się uszka. Od tej pory zawsze do barszczu wigilijnego były uszka i zawsze robił je tata.
Teraz je robi kolejny mężczyzna. Najtrudniej było na początku - kiedy mieszkaliśmy w Kentucky, takie luksusy jak suszone grzyby nie były dostępne. Wtedy opracowałam patent na farsz - robiłam go z pieczarek, a dla smaczku grzybowego dodawałam proszek z zupek grzybowych ramen. Jakoś się sprawdzała ta metoda. Z czasem nauczyliśmy się robić tak, by mieć grzyby suszone - czy to z Polski, a po przeprowadzce na North West, i ze sklepów, niekoniecznie europejskich. Tu jednak czuje się wpływy kuchni z całego świata. Z pomocą przyszedł też i amazon, gdzie można kupić niemal wszystko, w tym i grzyby. Grzyby z Polski, przywożone mniej lub bardziej legalnie stały się wspomnieniem.  Ostatnio do przygotowania uszek dołączyły pomocniczki. Ja przygotowuję ekipie uszkowej produkty, a oni lepią. No i ja gotuję i .. pst, podjadam gotowe uszka. Ale to tylko w ramach kontroli jakości. 
Print Friendly and PDF

Barszcz wigilijny z uszkami

Barszcz wigilijny jest niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Aromatyczny i zarazem super delikatny. Lekko kwaskowaty z nutką grzybową. Klarowny niczym rosół, mimo iż ma intensywny kolor. Dlatego przywiązuję do niego więcej uwagi niż do jakiegokolwiek innego barszczu. O ile w ciągu roku zadowala nas dowolny barszcz, ten jeden zawsze jest robiony z własnego kwasu buraczanego. A potem doprawiany przy gotowaniu.

Barszczu nie powinno się zagotować - zwykle traci po zagotowaniu swój piękny kolor i brązowieje. 

Print Friendly and PDF

November 28, 2012

Myślał indyk o niedzieli, czyli o pieczeniu indyka

Pierwsze pieczenie indyka było koszmarne. Ba! To nawet nie był cały indyk, a tylko same nogi. Znajoma rodziców wraz ze swoją mamą - jako powszechnie znane mistrzynie w pieczeniu indyków - powiedziały mi, że muszę najpierw wyciągnąć ścięgna, bo inaczej nogi będą twarde. Przystąpiłam do rzeczy - zgodnie z instrukcją pań wzięłam z szafki z narzędziami obcęgi i ... po chwili poddałam się. Z odsieczą przybył tata - ciągnęliśmy, szarpaliśmy, mocowaliśmy się niczym bohaterowie wiersza o rzepce. Ciągną i ciągną .... W końcu po dłuższych wysiłkach wyciągnęliśmy ścięgna, przyrzekając sobie, że to ostatni indyk w naszym domu. Po zjedzeniu uznaliśmy, że jednak warto się było pomęczyć bo nogi były rewelacyjne! Trzy lata później, już w USA, kupiłam pierwszego w moim życiu całego indyka, by wraz z innymi obchodzić pierwsze Święto Dziękczynienia. O ścięgnach przypomniałam sobie już, kiedy jedliśmy indyka. I okazało się, że indyk wcale nie miał twardych nóg, a ścięgna po upieczeniu wyszły bez problemu. Nigdy więcej nie męczyłam się ze ścięgnami, a indyk lub jego nogi zawsze udawał się rewelacyjnie. 

Print Friendly and PDF

November 14, 2012

Chleb bardzo smaczny i bardzo chrupiący

To chyba najprostszy przepis na chleb jaki kiedykolwiek miałam. Chleb po prostu nie może nie udać się, a zachwyca bardzo chrupiącą skórką. Ma dwie wady; po pierwsze świeży zbyt szybko znika i ciężko przy nim zachować umiar. Po drugie - jak większość chlebów na drożdżach nie zachowuje świeżości zbyt długo i tak naprawdę najlepszy jest pierwszego dnia. Ale... doskonale nadaje się na grzanki. Słowem wart jest pieczenia. Robiłam go tyle razy, że straciłam rachubę. 

Przepis opublikował New York Times, a jego autorem jest Jim Lahey.

Print Friendly and PDF

October 14, 2012

Pasto-sałatka z tuńczyka

Po lecie w czasie którego jadło się tony owoców przychodzi taki dzień jesienny, gdy chce się zjeść coś innego. Szczególnie na lunch w chłodny dzień. I wtedy nagle zaczynają smakować znowu kanapki. 

Często robię do kanapek różne pasty i sałatki. Z puszkowanych ryb, takich jak sardynki czy  tuńczyk, z wędzonego łososia, jajek czy białego sera i warzyw. Przygotowana wieczorem taka pasto-sałatka jest pyszna następnego dnia rano kiedy wszystkie składniki się "przegryzą". 


Print Friendly and PDF

October 04, 2012

Zupa pomidorowa

Najlepszą pomidorową robiła Babcia Regina. Była nie do pobicia. Zawsze gdy wpadałam do niej w piątek, Babcia miała dla mnie pomidorową z ryżem lub z lanymi kluskami.
W naszym domu zawsze są pomidory. I praktycznie nigdy się nie marnują, gdyż albo są zjadane na surowo, albo w postaci zupy albo w postaci sosu spaghetti. Jeśli pomidory zmiękły, zwykle je mrożę, by zebrać większą ilość, a następnie zużyć na zupy.
Pomidorowa cieszy się największym wzięciem w naszym domu – najczęściej z makaronem, choć ryż też się nadaje. Ryż nie może być zbyt suchy lub skluszczony. Dlatego najchętniej podgrzewam gotowy ryż razem z zupą – wtedy przesiąka troszkę zupą i jest idealny.

Print Friendly and PDF

September 21, 2012

Angel hair pasta

Dawno temu, kiedy sprowadziłam się do Bellevue, lubiłam wpaść do Kirkland, gdzie na Lake Washington Boulevard była niepozorna knajpka czy też barek Pasta ya Gotcha. Uwielbiałam tam dwie potrawy - Roasted Garlic and Gorgonzola Penne i Angel Hair Pasta. Szczególnie ta ostatnia przypadła mi do gustu, choć nie było w niej nic specjalnego. Ale właśnie sos ze świeżych pomidorów połączony z cieniutkim makaronem był idealną mieszanką prostoty, a zarazem wspaniałego smaku.

Print Friendly and PDF

June 05, 2012

Malinka pachnąca malinką

Ciasto poznałam u Ewy. Zasmakowało nam wszystkim, więc wzięłam przepis. Szybko zagościło na dobre i w naszym domu. Zawsze brałam je na poczęstunek na zakończenie roku w Szkole Polskiej. Któregoś razu rodzic przyszedł na skargę, że ciasto śmierdzi. Przeraziłam się, gdyż myślałam, że jakimś cudem prysnął łosoś, którego "równolegle" szykowałam. Ale okazało się, że "śmierdzi malizną". Musiałam mieć nietęgą minę, bo w końcu rodzic powiedział "nie znasz tego? Za mało zrobiłaś!". Po latach, jedna z koleżanek poznanych w szkole przyznała się, że malinka była jedynym powodem dla którego przychodziła na zakończenie roku szkolnego. Zrobiło mi się miło, choć i smutno ze względu na dziecko. No ale dobrze, że choć tak przyciągałam rodzica do szkoły w tym dniu....

Print Friendly and PDF

February 26, 2012

Rogale i paluchy

Na ulicy Narbutta przy Alei Niepodległości  była kiedyś piekarnia, do której chadzałam jako dziecko razem z Babcią Reginą. Oprócz chleba, Babcia kupowała tam dla mnie palucha lub rogala. Zanim doszłyśmy do domu, nie było po nim śladu. Teraz gdy przyjeżdżamy do Polski na wakacje zawsze, choć raz kupujemy paluchy - nie w tej piekarni, ale też dobre. Kiedyś znalazłam przepis na te zwykłe rogale na stronie Pracowni wypieków. W smaku są takie same jak te z piekarni na Narbutta. Od tej pory często pojawiają się na naszym stole i nie musimy już czekać na kolejny pobyt w Polsce, by je zjeść. I znikają równie szybko jak tamte zjadane w drodze do domu. 
Print Friendly and PDF

January 20, 2012

Nasza Narnia i ciepłe bułeczki


Ostatnio czytałyśmy Narnię. A wszystko przez Mikołaja, który przyniósł Oli filmy. Najpierw jednak musimy przeczytać, by Julcia się nie bała w czasie filmy. No i zawszeć to lepiej znać książkę, zanim się obejrzy film. 

A dzisiaj zasypało nas śniegiem. Sypało w nocy. Rano była na drogach śnieżna breja, ale szkół nie odwołano. Więc pojechałyśmy  do szkoły. Ledwie można było dojechać, ale o wjeździe pod szkołę nie było mowy. Korek pod szkołą niebywały. 


Kiedy dojechałam do Bellevue, okazało się, że tam nawet płatka śniegu nie było. Do czasu. Jakieś dwie godziny później zaczął walić śnieg. Jak na zawołanie zrobił się korek, który obserwowałam z okien pracy. Krótko potem sama stałam w korku, bo nie chciałam ryzykować utknięcia. Paweł też się ewakuował z Seattle. Wtedy też się okazało, że i szkoły zostały zamknięte w trybie natychmiastowym. Jakoś dotarliśmy do ciepłego domu. Nie ryzykowałam wjazdu do garażu moim samochodem, a Paweł z trudem wjechał swoim. 


Print Friendly and PDF

January 04, 2012

Rose petal jam, czyli najpiękniejsza książka kucharska

Książkę Rose petal jam: Recipes and stories from a summer Poland, napisaną przez Beatę Zatorską z fotografiami, które robił jej mąż Simon Target, odkryłam bardzo przypadkowo. Od razu przykuła moją uwagę, więc zaryzykowałam jej kupno, mimo iż mam wiele książek kucharskich. I nie żałuję tego impulsywnego zakupu. Jest to najpiękniejsza książka kucharska jaką kiedykolwiek miałam w ręku. Nie jestem zresztą do końca przekonana czy należy ją tak nazywać. Autorka opisuje bowiem swoją letnią podróż po Polsce - po zakątkach rodzinnych, w których nie była przez wiele lat emogracji i po znanych miejscach w Polsce. Każda podróż to wspaniałe fotografie przedstawiające piękno Polski. Simon Target pięknie uchwycił nawet to, co nie wydaje się atrakcyjne, jak choćby stare wiejskie chałupy czy stare talerze. Jednak na jego fotografiach stają się one miejscami, które chciałoby się odwiedzić i zobaczyć na własne oczy. 
Print Friendly and PDF