September 18, 2015

#3 Podróże kulinarne - tym razem Włochy!

Po włoskiej dzielnicy w San Francisco, przyszedł czas na Włochy. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu na nie, bo raptem trzy dni. Rzecz jasna, nie sposób obejrzeć Włochy w tak krótkim czasie. Ale warto pojechać choćby i tylko na trzy dni i zacząć zwiedzać. I tak właśnie traktowałam naszą wycieczkę - jako pierwszą - jak mam nadzieję - z wielu wycieczek do Włoch. 

Nawet taka krótka wycieczka może sprawić wiele radości. Spacer włoskimi uliczkami, zmienna architektura dookoła, bazarek z warzywami i owocami kuszącymi wyglądem i zapachem, restauracje, lodziarnie, sklepiki,stragany dla turystów z maskami, świętymi obrazkami różańcami i tysiącem innych drobiazgów, stragany z sokami i napojami owocowymi, śniadanie w hoteliku z mocną kawą, a nawet tylko sam język włoski zasłyszany dookoła sprawiają - przynajmniej mnie - wiele radości.


Wenecja, nawet tak straszliwie zatłoczona, jak to mieliśmy okazję doświadczyć, ma swój urok. Oczywiście - im bardziej w głąb miasta, im dalej od typowych tras tursytycznych, tym bardziej zaniedbane domy, zabite okiennicami okna i generalnie niezbyt ciekawe widoki. Ale czyż nie jest tak w każdym mieście? Czemu więc nie skoncentrować się na tej lepszej części - kanale, który wcale nie odstraszał zapachem, a za to przyciągał widokiem pływających gondoli; na domkach z rozwieszonym praniem, tak typowym i kojarzącym się z Włochami; na uliczkach, mających niezapomniany styl i wdzięk. Oczywiście też i na tych wielkich i znanych miejscach - Pałac Dodgów, Most Rialto czy Plac i Bazylika św. Marka. Spacer w tłumie jest męczący, toteż przejście od stacji w Santa Lucia do Placu św. Marka wymęczył nas nieźle. Warto jednak było, bo dzięki temu mieliśmy okazję naprawdę poczuć, że jesteśmy w Wenecji. Nagrodą zaś była przejażdżka gondolą. 


Werona również ma sporo uroku - kto wie, może nawet i więcej niż Wenecja. Oczywiście nie chodzi mi o dom Julii czy jej pomnik na podwórzu, notorycznie obmacywany przez żądnych szczęścia turystów, wierzących, że złapanie jej prawiej piersi to szczęście im zapewni. I nawet nie o atmosferę, która sprawia, że prawie zaczyna się wierzyć, że Romeo i Julia kiedyś tu mieszkali.  Werona, to przede wszystkim piękne kościoły - każdy inny i każdy piękny. Werona to również i miejsce gdzie można zobaczyć przedstawienia operowe w scenerii iście starożytnej - w Arena di Verona, wyglądającej jak rzymskie koloseum. Staliśmy pod spektakularnymi dekoracjami do Aidy i mogliśmy sobie wyobrazić jak pięknie wygląda scena z nimi, choć na samą operę nie bardzo mieliśmy jak pójść - z różnych względów.


Najmniej ciekawie wypadła Padwa, choć też ma swój urok. Padwa będzie mi się kojarzyć z placami, do których dociera się wąskimi uliczkami. Padwa to również i krużganki, pod którymi chodziliśmy do hotelu czy samochodu. I bazylika św. Antoniego - tak ogromna, że nie sposób było ją sfotografować. I plac, na którym w sobotę zagościli handlarze - zdawać by się mogło - wszystkiego: warzyw, owoców, pościeli, kwiatów, itd. Straganów było co niemiara, a te warzywno-owocowe nie pozwalały obojętnie przejść. I słusznie, bo kupione na nich owoce były przepyszne. 


Na osobny komentarz zasługuje jedzenie włoskie. W tej kwestii mam lekki niedosyt. Owszem, zjadłam pizzę, tak jak chciałam - każda była naprawdę pyszna, a ich wybór w menu restauracji przyprawiał o lekki zawrót głowy. Były też i różne kluski - gnocchi z serem, z sosem grzybowym, ravioli czy spaghetti. Były i warzywa - grillowane i w sałatach, owoce morza w postaci najdziwniejszej zupy, jaką kiedykolwiek jedliśmy, która praktycznie nie miała płynu tylko masę skorupiaków, i owoce morza z sosami do spaghetti. Był też spektakularny półmisek z pieczoną cielęciną podaną z sosem tuńczykowym i kaparami. Tak więc nie mogę narzekać na brak różnorodności czy na smak tego co jedliśmy. Wszystko było przepyszne. Podobnie jak i soki owocowe - pite czy to ze straganu ulicznego czy w kawiarniach. Mam jednak wrażenie, iż nie do końca mieliśmy okazję skosztować prostej, codziennej kuchni włoskiej i potraw, które nie są szykowane pod gusta turystów. Ot, jak choćby pizzy - na grubym cieście, zwykłej prostej. Widziałam taką raz, spacerując po Wenecji, ale ... akurat byliśmy po lunchu i nie było szansy, by cokolwiek jeszcze zjeść. Nawet kanapki i ciastka na dworcu robiły niesamowite wrażenie, a przecież był to praktycznie bufet dworcowy, a nie restauracja. O ciastach nawet już nie będę pisać, bo cieszyłam się nimi - z wyboru - wyłącznie oglądając je na wystawach cukierni. Wyglądały jednak tak wspaniale, że miałabym duży problem z wyborem jednego czy nawet dwóch. W ogóle, każdy sklepik z jedzeniem wyglądał doskonale - i nieważne czy na wystawie było pieczywo, słodkości, makarony, sery czy szynki i inne wędliny. Do każdego chciało się wejść i robić zakupy. Oczami zjadłoby się wszystko - tylko rozsądek nakazywał wyhamowanie. 

To co najbardziej mnie wzruszyło we Włoszech, szczególnie w Padwie i Weronie, to mężczyźni i kobiety przemieszczające się na rowerach i motorach. Zupełnie jak w filmach z lat sześćdziesiątych. Niby nic, a takie coś znajomego, retro. 

Myślę, że będą jeszcze kolejne wyprawy do Włoch i kolejne wrażenia turystyczno-kulinarne. Włochy mają swój urok i swój klimat. Pierwsza podróż utwierdziła mnie w tym i zaostrzyła apetyt na następne. 


Vitello tonnato

Caprese




















  

 




 

 









 





Print Friendly and PDF

No comments:

Post a Comment