July 22, 2020

Pandemia

We czwartek, 27 lutego siedzieliśmy sobie w kuchni na wieczornej herbatce. Gadu gadu, heheszki na temat maseczek w Chinach, choć już w pracy odczuwało się pewien niepokój co do tego jak sytuacja wygląda w Azji, a i trochę w Europie, bo wieści z Lombardii od kilkunastu dni były bardzo nieciekawe. Moi instruktorzy nie mieli ochoty lecieć do Azji, bo chociaż w Wietnamie, gdzie mieli uczyć, było spokojnie, to dojazd do Hanoi nie był gwarantowany. Ale przecież to wszystko daleko. Egzotycznie. I kiedy tak sobie żartowaliśmy przy herbacie, zauważyłam, że właśnie kupione dwa dni temu bajgle mają brzydkie białe kropeczki. Postanowiłam zajechać zareklamować je następnego dnia, gdy będę wracać z fizykoterapii.

W piątek, zajechałam do Costco. Tylko oddać bajgle. W końcu powinnam pracować, a nie robić zakupy. I tak już straciłam dwie godziny przez terapię. Ale kiedy oddałam nadpleśniałe bajgle, uznałam, że mimo wszystko, skoro już tu jestem, piorunem przelecę przez sklep i kupię to, co planowałam kupić w poniedziałek - ściereczki dezynfekujące, bo skończyły mi się w pracy i trzeba uzupełnić zapas, papier toaletowy i parę innych rzeczy. Szybko załatwiłam co trzeba i wróciłam do domu pracować. 

W sobotę obudziliśmy się jak to zazwyczaj nieco później. Ja miałam w planach odwieźć na pocztę paczki konkursowe Math Kangaroo, by mieć już wszystko z głowy, a Ala miała mi w tym pomóc. Z wiadomości dowiedzieliśmy się, że w jakimś domu opieki w Kirkland odnotowano pierwszy przypadek, chyba COVID 19. Nie do końca było to pewne, ale pacjenta w ciężki stanie przetransportowano do szpitala Evergreen. Niedługo potem, Ala zadzwoniła, że nie da rady pomóc, bo w Costco jest tragedia - masowe wykupywanie wszystkiego, a zwłaszcza środków czystości i dezynfekujących. Raz na jakiś czas, Costco przestaje wpuszczać klientów, bo przekraczane są wszelkie dopuszczalne normy. No trudno....

W niedzielę,  przypadków było już więcej, a P. powiedział, że ten dom opieki to jest niemalże za płotem. Po południu zaś  okazało się, że przed domem opieki kłębi się od mediów - lokalnych i krajowych. Wieczorem, z okna kuchni, można było zobaczyć z jak podjeżdżają tam ambulanse.  Nie wyglądało to dobrze, bo nie trzeba było duże wyobraźni, by wiedzieć co oznaczają migające światła na drodze do tego domu. 

Jakimś cudem zdołałam jeszcze kupić na amazon odkażacz do rąk za ludzką cenę, ale już czuło się, że jest coraz gorzej. W kościele odstąpiono od  podawania rąk, wycofano wino podawane w czasie komunii. W pracy pojawiły się w łazienkach instrukcje o myciu rąk, odkażacze...  Odwołaliśmy kursy wyjazdowe poza USA. W mediach zaczęto wspominać współistniejące choroby - cukrzycę, nadciśnienie. W szkole polskiej zjawiła się połowa dzieci, a w kolejnym tygodniu mało kto chciał przyjść. Czuć było coraz bardziej atmosferę niepokoju, a nawet strachu przed nieznanym.

 W kolejnych dniach nie było lepiej. Giganty high-tech zaczęły ogłaszać pracę z domu. Powoli zamknięto szkoły, uniwersytety, nakazując studentom wrócić do domu.  Kolejne prace przeszły na tryb zdalny, a po kilku dniach ogłoszono lockdown, zamknięto granice, zawieszono loty do i z USA. W zasadzie działały tylko sklepy i restauracje na wynos. Na ulicach pustki, a na świetlnych wyświetlaczach pojawiły się komunikaty o pozostawaniu w domu. Gubernator coraz częściej nawoływał by tego nie lekceważyć, a nawet straszył potencjalnymi konsekwencjami.  Miasta wyglądają tak, jakby zostały opuszczone. Świat zatrzymał się w miejscu. Zamknięte było praktycznie wszystko - nawet do kościoła "chodziło" się przez internet. Ba! Święconka odbyła się tą metodą.

Social distancing stało się nową normą. Podobnie jak i powitanie bez podawania ręki, o uściskach nie mówiąc. Teraz co najwyżej można się "stuknąć łokciami". We wszystkich publicznych miejscach zaczęto oznakowywać w jakiej odległości należy stać w kolejkach. Kasjerów oddzielono od klientów szybami z pleksi. Nawet zrezygnowano z używania wielorazowych toreb - zakupy pakuje się tylko w sklepowe torby papierowe, bez opłat. Zabrakło środków odkażających, maseczek na twarz - ruszyła produkcja domowych, szytych przez kogo tylko się dało. Historyczne artykuły o "hiszpance" zrobiły się nagle bardzo aktualne pod bardzo wieloma względami, zaś sprawdzanie statystyk medycznych z John Hopkins School of Medicine stało się codzienną rutyną. Smutną i na swój sposób przerażającą, biorąc pod uwagę, co było w tych statystykach. 

Pamiętam jak kiedyś czytałam "Dżumę" czy "Zarazę". Było to jeszcze w czasach, gdy miałam zostać lekarzem. Wyobrażałam sobie jak to jest, gdy taka sytuacja się pojawia. Teraz, choć nie jestem lekarzem, mam okazję obserwować sama.



Ale pomimo minorowych nastrojów, w Kirkland pojawiły się oznaki optymizmu, a przynajmniej sąsiedzkiego wsparcia. Pojawiły się wstążeczki na drzewach, napisy wsparcia. Kto mógł, oferował pomoc sąsiadom, zwłaszcza tym starszym, najbardziej narażonym. Sama dzwoniłam do p. Kendall dowiedzieć się czy czegoś nie potrzebuje. Nie zabrakło też i humoru, bo przecież nie da się ciągle żyć w minorowych nastrojach. Po kilku tygodniach zaczęły pojawiać się dowcipy z tego jak wyglądamy,  po tym, gdy nie ma jak pójść do fryzjera, jak pracujemy. Na sąsiedniej ulicy, na trasie naszego spaceru pojawił się smok, który strzegł nas przed wirusem. Nasza grupa mam, jak ją nazywam, co chwila organizowała coś na szesnaste urodziny dziewczyn - akurat pechowo, większość z nich miała je właśnie w czasie lockdownu - były więc parady samochodami, wymiana prezentów w parku, filmy wideo i podrzucone prezenty na trawnik pod domem. Kreatywność kwitła, by nie dać się wirusowi, ale i zachować ostrożność. Ale o większej imprezie nie było mowy.

Również i Polonia się wspierała. Dom Polski zorganizował akcję pomocy potrzebującym członkom. Znajomi nawzajem się sprawdzali i jak tylko mogli wspierali. A z czasem nawet decydowali na wspólne spacery, z zachowanie ostrożności czy spotkania na tarasie lub balkonie. Przecież nie da się żyć w izolacji w nieskończoność. Stworzyliśmy więc takie bańki - z zaufanymi przyjaciółmi.  Szkoła Polska, podobnie jak i inne szkoły, przeszła na tryb online. 

Zobaczymy co przyniesie nam przyszłość.... Zobaczymy jak długo będzie trwać pandemia, kiedy pojawi się szansa na efektywne leczenie. 


 






Specjalna edycja piwa rocznik 2020



Print Friendly and PDF

No comments:

Post a Comment