April 18, 2015

#2 Podróże kulinarne - San Francisco od strony Little Italy

San Francisco to jedno z najładniejszych miast w USA. Oczywiście mówię to z pozycji turysty, bo nigdy tu nie mieszkałam. Miasto to ma swók niepowtarzalny urok - stromych uliczek, wybrzeża tętniącego życiem, dzielnicy chińskiej, dzielnicy włoskiej i innych miejsc. W lipcu San Francisco było najpiękniejsze, choć mgliste i wietrzne. W kwietniu, w czasie ostatniej podróży, też przypadło mi do gustu - przyroda budziła się z zimowej drzemki do życia - pojawiały się liście, kwiaty, dni były słoneczne i ciepłe, choć noce chłodne. Ale nawet wieczorami przyjemnie się chodziło - szczególnie po pełnej życia dzielnicy włoskiej. Można było podziwiać zapachy sączące się z restauracji, oglądać apetycznie wystawione na wystawach canoli, pizze czy najróżniejsze foccacie. Można było zajrzeć do delikatesów, w których apetycznie zwisały z wieszaków salami, a szynki, sery  i oliwki aż prosiły o kupno.  No i oczywiście rozkoszować się pysznym włoskim obiadem.


Właśnie tu, we włoskiej dzielnicy, jedliśmy dwa razy - lunch i obiad, a także zatrzymaliśmy się na kawę w małym bistro. Pizza zamówiona na lunch była nagrodą za długie i cierpliwe oczekiwanie w kolejce do Tony's Pizza Napoletana. Była to jedna z ciekawszych smakowo pizz jakie jadłam - na cienkim cieście, z mozarellą i burattą, serem kozim, leśnymi grzybami i szynką parmeńską oraz posypana rukolą, Aż się chce ją odtworzyć w domu i raz jeszcze zasmakować tej kombinacji. Nic dziwnego, że w tym miejscu mieści się i szkoła kulinarna, i że właściciel jest autorem książki kucharskiej o pizzach. W zasadzie każda pizza korciła, by jej spróbować. Nie tylko z opisu, ale i z tego co podpatrzyłam na stolikach innych. Duże wrażenie robił też garlic bread, którego co prawda nie mieliśmy okazji skosztować, ale podpatrzyliśmy na stoliku sąsiadów. Wyglądał fenomenalnie i gdybyśmy tylko mieli i więcej czasu, i więcej miejsca w żołądku, z pewnością nie omieszkalibyśmy spróbować. 

Największym minusem tej pizzerii było to, iż mając rezerwację (a bardziej miejsce w kolejce), musieliśmy "udokumentować", że jesteśmy w komplecie, zanim byliśmy posadzeni do stolika. W przypadku, gdy jedna osoba zajmuje się znalezieniem parkingu i odstawieniem na niego samochodu, a reszta ma zająć stolik i zacząć zamawiać, jest to dość duże utrudnienie, bo wydłuża to - czasem znacząco - czas oczekiwania. 



Caffe DeLucchi jedliśmy obiad. Bardzo spodobała mi się ta restauracja, choć w sumie nie było w niej nic spektakularnego. Sama restauracja miała prosty wystrój, a ściany przyozdabiało nowoczesne malarstwo; jednak nie było wątpliwości co do tego, że jest to włoska restauracja. Jedliśmy proste potrawy, ale o zdecydowanym włoskim smaku. Dawno już bruschetta tak mi nie smakowała - być może dlatego, że była zrobiona z naprawdę chrupiących i dobrze przypieczonych kromek bułki, na których suto podano dojrzałe pomidory roma, delikatnie doprawione oliwą i i świeżą bazylią. Dobre, choć nieco małe, było caprese - z drugiej strony może i dobrze, bo w końcu była to przekąska, a nie danie główne. 

Na obiad zamówiliśmy różne makarony i kluski - gnocchi w sosie marsala z grzybami były doskonałe. Czuć było i znakomity smak sosu marsala, i grzybów, których w nim nie żałowano. Podobnie capellini e gamberi, czyli cieniutki makaron (angel hair pasta) z krewetkami, pomidorkami i delikatnym sosem pomidorowo-winnym.  W daniu tym było odpowiednio dużo krewetek i pomidorków, by czuć ich smak, a jednocześnie nie mieć poczucia przytłoczenia nimi, zaś całość dopełniał sos, doskonale się komponujący z całością. Jedynie sos gorgonzola podany z muszelkowym makaronem conchigle, szpinakiem i pomidorkami był lekko rozczarowujący, gdyż mało się w nim czuło gorgonozolę. Co ciekawe, w menu pokazanym na stronie internetowej restauracji to danie nie jest nawet wymienione. Być może jest ono nowością w Caffe DeLucchi i musi jeszcze zostać dopracowane. 

Ostatnim miejscem na naszej trasie kulinarnej, jakie odwiedziliśmy we włoskiej dzielnicy, było Caffe Puccini. Wchodząc tu nie ma się żadnych wątpliwości, że jest to włoskie bistro i że patronem jest Puccini. Już od progu słychać było delikatnie graną muzykę Pucciniego - nawet ci, którzy nie lubią opery nie narzekaliby, gdyż nie dominowała ona i nie zrażała wysoko śpiewanymi ariami. W kawiarence roznosił się zapach kawy, a wzrok przyciągały ciasta i ciasteczka - tiramisu, canoli i inne. I znowu - gdyby jeszcze tylko człowiek miał większy żołądek.... Ograniczyliśmy się więc do kawy - mocnej i stawiającej na nogi. Moccha była pyszna - mocno kawowa, ale z wyraźnie wyczuwalną nutą czekoladową. Dokładnia taka, jakiej mi trzeba było po obfitym lunchu. Rozkoszując się przez chwilę kawą, słuchałam muzyki i oglądałam dekoracje na ścianach - stare plakaty anonsujące wystawienie oper Pucciniego. Niby nic wielkiego, ale nadawały temu bistro szczególnego charakteru. 

Dzielnica włoska tętni życiem - pewnie nawet bardziej wieczorami niż w ciągu dnia. Jest miejscem w San Francisco, które warto odwiedzić. Blisko centrum i atrakcji centrum, blisko China Town. Warto zajrzeć do wspaniałych delikatesów, a na lunch czy obiad siąść w jeden w wielu restauracji. Już teraz wiem jaką restaurację odwiedzę następnym razem - The stinking rose, gdzie wszystko doprawiane jest czosnkiem, nawet desery. 
























Tony’s Pizza Napoletana 1570 Stockton St San Francisco, CA 94133 (415) 835-9888

Caffe' Delucchi 500 Columbus Avenue San Francisco, CA. 94133 ph (415) 393-4515
Print Friendly and PDF

No comments:

Post a Comment