July 25, 2018

#6 Podróże kulinarne - polskie smaki, czyli gdzie można dobrze zjeść (część 2)

 Kolejne wyjazdy do Polski sprawiły, że odwiedziliśmy nowe miejsca, w których można coś zjeść. Niektóre były planowane, inne pojawiły się przypadkowo. Im więcej chodzę po Warszawie - bo co tu dużo mówić bywam w Polsce przede wszystkim tu - ty bardziej chce mi się zaglądać do różnych miejsc. Każdy spacer sprawia, że moja lista rośnie - przyciągają mnie miejsca wyglądające atrakcyjnie albo nazwy, które sprawiają, iż chce mi się sprawdzić, czy oprócz interesującej, zabawnej lub intrygującej nazwy, samo miejsce jest też dobre. Zmieniło się pod tym względem w Polsce. Choć w czasie studiów, lata temu nie stroniłam od kawiarenek, to jednak restauracje nie były w zasięgu moich możliwości. Owszem, czasem się zdarzało wyjście do restauracji, ale było to naprawdę czasem. Dzisiaj restauracje czy kafejki są dla nas dużo bardziej dostępne, a w Polsce przyciągają mnie szczególnie, ze względu na lubianą przeze mnie kuchnię europejską.



Columbus Coffee - tu zadomowiliśmy się szczególnie dobrze. Nie było chyba ani jednego dnia byśmy nie wpadli tu na śniadanie czy kawę. Nawet w drodze na lotnisko, po zapakowaniu samochodów naszym bagażem poszliśmy na pożegnalną kawę z rodziną. Bardzo nam dobrze było z Columbus Coffee - było tu blisko, godziny otwarcie długie, bo do 10 wieczorem. No i internet, który ułatwiał wezwanie Ubera - co dla nas, osób mających ograniczony dostęp do niego w czasie pobytów w Polsce było to istotne. Nie my jedni z tej dogodności korzystaliśmy, gdyż spotkać tu można było wiele osób pracujących na laptopach. W Columbus Coffee można zjeść i kanapki, i ciastka, i lody. Do picia - najróżniejsze kawy na ciepło i zimno, herbaty, zimne napoje i wina. To co mi się podobało, to fakt, że są tu i zwykłe stoliki z krzesłami, i fotele. Zapewnia to swego rodzaju wybór jak się chce spędzić czas. Słowem miejsce na każdą okazję, na luzie, spokojnie, choć zawsze było tu sporo ludzi. Dokładnie takie, jakiego potrzebowaliśmy. Po powrocie do domu, z sentymentu nazwaliśmy jedną z naszych sieci internetowych Columbus Coffee.





 

ul. Karolkowa 30, 01-207 Warszawa, 517 338 535  
http://www.columbuscoffee.pl/cc/kawiarnia-karolkowa-business-park/



Barn burger
To jedno z bardziej polecanych nam miejsc w Warszawie, jakie odwiedziliśmy tym razem. Zasadniczo hamburgery nie są moim ulubionym daniem, choć tu były w ciekawych kombinacjach. Właśnie te kombinacje wyniosły zwykłe burgery na zupełnie inny poziom. Brzmi to wyniośle, ale tak naprawdę jest. Nie ma bowiem nic atrakcyjnego w hamburgerze z serem, ale już ten sam burger oscypkiem i żurawiną staje się naprawdę niezłym daniem i może smakować. Uroku burgerom dodają ich nazwy takie jak Kuszenie gaździny, Bypass, czyli rozjemca tasiemcaPoranek kojota czy Ponury żniwiarz. Lokal przystrojony jest na styl amerykański - a więc są w nim różnego rodzaju memorabilia ze Stanów, takie jak tablice rejestracyjne z różnych stanów, zdjęcia i plakaty. Przyznam, że nieco szokuje flaga konfederacka wywieszona w lokalu na ulicy Zgoda. Być może dla obsługi jest to OK, ale już dla gości - zwłaszcza tych z USA czy też znających historię amerykańską - niekoniecznie, ze względu na konotacje. Wrażenia były różne. Podczas pierwszej wizyty, jedzenie było dobre, obsługa przyjmująca zamówienie sprawna, czas oczekiwania na relatywnie dania krótki,  ale ... Większa grupa - a było nas 8 osób - może mieć problem z usadowieniem się razem, a obsługa w tym nie pomaga. Problemy ze stolikiem mieliśmy również i przy drugiej wizycie, gdy było nas pięcioro. W efekcie siedzieliśmy przy dwóch stolikach. Za drugim razem, zasadniczym moim zastrzeżeniem była jakość burgerów - surowość mięsa. Nikt nie zapytał nas na jak usmażone mięso mamy ochotę, a nasze burgery w najlepszym wypadku były zrobione w wersji medium. Ja akurat wolę well done, a nie gdy spogląda na mnie jasnoróżowe mięso. Zepsuło mi to apetyt i chęć do dalszej konsumpcji. Na wakacjach wolałabym się nie borykać z problemami ze zdrowiem. Z drugiej strony, mięso na brzegach było mało soczyste - przesuszone. Miałam wrażenie, że burger był robiony w mikrofalówce i stąd nie do końca się udał. Również i bułka - zwyczajna buła burgerowa. Niby nic, bo w końcu w Stanach takie jem i nie narzekam, ale ... W Stanach nie płacę za burger tyle ile tutaj (relatywnie), a burgery w restauracjach mają bułkę lepszą niż zwykła mcdonaldowa. Ponadto,  gdy kupuje się takie burgery jak tutaj, powinno to iść w parze z lepszą bułką. Na pewno by to nie zaszkodziło. Popularność tego miejsca z lekka chyba też uderzyła obsłudze do głowy, gdyż nie do końca klienci są mile traktowani. Za pierwszym razem miałam ze sobą wodę w butelce i na chwilę postawiłam ją na stole, szukając czegoś w torebce. W dość niemiły sposób kelner zwrócił mi uwagę bym ją schowała, mimo iż widział, że woda ta nie jest pita na miejscu, bo w naszym zamówieniu było sporo różnych rzeczy do picia. Rozumiem, że obowiązują zasady, ale można je grzeczniej egzekwować, zwłaszcza gdy w grę ewidentnie wchodzi pomyłka, a nie zła wola. Przy drugiej wizycie, obsługa była mówiąc krótko nadęta. Pomimo głośnej muzyki, pani przy zamówieniach nie kwapiła się z głośniejszym powtórzeniem pytania. Zamówienie wstępnie zapisane na karteluszku zostało następnie błędnie wprowadzone to kasy. O uśmiechu czy jakimś miłym zdaniu czy nawet dziękuję zwyczajnie nie wspomnę, bo w lokalu na ulicy Zgoda nie ma co na to liczyć. Podsumowując, jeżeli ktoś BARDZO lubi burgery, to zapewne może skusić się na to, by odwiedzić Barn Burger i skosztować ich w innej odsłonie, bo są inne i niezłe. Można jednak mieć po nich lekką czkawkę, gdy trafi się na humorzastą obsługę i nie do końca prawidłowo zrealizowane zamówienie. 😉

PS. Jeśli ktoś nie przepada za wulgaryzmami, powinien sobie to miejsce odpuścić całkowicie - napis w toalecie o szczaniu zszokował mnie. 





ul. Złota 9, 00-032 Warszawa, tel. 888 222 750 i ul. Zgoda 5, 00-001 Warszawa, tel. 571 414 121; 
http://barnburger.pl/


Charlotte Menora - chyba najsympatyczniejsze miejsce jakie odwiedziłam w Warszawie. Pomijam już fakt, że śniadania są oferowane cały dzień, co mnie, śpiochowi bardzo odpowiada, to jeszcze jakość tych śniadań jest rewelacyjna. Świeże i różnorodne pieczywo, a także dodatki w postacie własnych marmolad o różnych smakach, sprawiają, że chce się tu siedzieć i jeść. Każdy z nas,  niezależnie od zamówienia, dostał koszyczek z różnymi chlebami i bułkami. Wszystko co jedliśmy było świeże i smaczne. Pasztet (mus z wątróbek drobiowych - foie à la Charlotte) był rewelacyjny, jajka też były dobrze zrobione. Jednak moje serce podbiły, żeby nie powiedzieć skradły konfitury malinowe i pomarańczowe - mogłabym je łyżką wyjadać ze słoika, przed czym powstrzymałam się siłą i wyłącznie dlatego, że nie chciałam nikomu narobić wstydu. W karcie opisane były jako konfitury domowe i dokładnie tak smakowały.
Menora, jak to przystało na kawiarnię, oferuje również i wspaniałe ciastka w dość dużym wyborze i bardzo smaczne kawy. Ponadto jest tu sklep, w którym można zaopatrzyć się w pieczywo - jedyna trudność to dokonanie wyboru spośród różnych pięknie wyglądających. 
Przy obu wizytach, latem, wybrałam stolik na zewnątrz. Ale w środku jest również bardzo przyjemnie. Jak zauważyłam, można tu posiedzieć dłużej i popracować. Widok osób z komputerami nikogo nie zaskakuje. Atmosfera jest miła. Nic dziwnego, że trudno było tu o stolik, choć w okolicy było kilka innych lokali. 








Plac Grzybowski 2, 00-109 Warszawa, 
http://bistrocharlotte.pl/


Pełną parą - po wielu wizytach w chińskich restauracjach oferujących dim sum, postanowiliśmy zobaczyć taką samą restaurację w Warszawie. Pełną parą na Siennej jest małą restauracją - bardziej przypomina barek niż restaurację. Druga lokalizacja, na Nowowiejskiej, której nie miałam okazji odwiedzić wydaje się być większa. Również i menu oferuje więcej potraw, a także napojów alkoholowych czy też z ich dodatkiem. Obie restauracje serwują potrawy z różnych kuchni, a nie tylko chińską. Obok chińskiego rosołku, można zjeść tajskie zupy Tom Kha, zaś obok chińskich pierogów podawane są japońskie gyozy. Na pierwszy ogień poszły - mimo upalnego dnia zupy - Wonton i Tom Kha. Obie były smaczne - esencjonalne i szczodre, jeśli chodzi o dodatki. Nie było wątpliwości, którą zupę jemy - były wyraziste. Następnie skosztowaliśmy spring rolls z nadzieniem z kaczki. Były bardzo dobre i przy ostatnim było sporo chętnych do podziału. 😉 Oczywiście można było zamówić ich więcej, ale chcieliśmy mieć miejsce na inne dania. Tak więc po wstępnym zaspokojeniu apetytu, pełną parą przystąpiliśmy do konsumpcji pierożków. Korzystając z możliwości zamówienia dania All in one, czyli 10 pierożków o różnych smakach, spróbowaliśmy wszystkich. W ten sposób mieliśmy pełny obraz. Najmniej przypadły nam do gustu te z dynią i orzechami; te zdecydowanie nie smakowały nikomu. Doskonała była lemoniada - zwłaszcza, że dzień był dość ciepły i chciało się pić. Ogólnie wrażenia smakowe były pozytywne, choć jednak wolimy nasze restauracje typu dim sum. Pełną parą nadaje się  bardziej - według mnie - na szybki lunch niż na obiad ze znajomymi. Był drobny kłopot z przydzieleniem nam stolika na 7 osób i w efekcie byliśmy mocno ściśnięci. Tak więc poleciłabym Pełną parą komuś, kto chciałby popróbować dań kuchni azjatyckiej, choć nie tej w oryginalnym, najlepszym wydaniu. 




Sienna 76, 00-933 Warszawa, (22) 620 30 10 
http://www.pelnapara.pl/sienna


Piwna kompania- kolejne ciekawe miejsce, do którego chce się wrócić i spróbować kolejnych dań. Miejsce na obżarstwo, bo porcje są ogromne, a ciekawe menu sprawia, że chce się skosztować różnych smakowitości. W naszym wypadku były to i golonka, i kiszka ziemniaczana podana na duszonej kapuście kiszonej, i kwaśnica, i zupa grzybowa, i tradycyjny rosół z kluseczkami, i kaczka (pół kaczki). Co tu dużo mówić - każda z zamówionych potraw była przepyszna i jedynym problemem był zbyt mały żołądek. O deserach nawet nie było mowy, bo po zjedzeniu dania głównego, po prostu nie miał gdzie się zmieścić. Ale na podaną na rozchodne wiśniówkę, znalazło się miejsce. 😉
Kompania reklamuje się jako miejsce tradycyjnych polskich potraw i niepowtarzalnej biesiadnej atmosfery. O ile z tym drugim w pełni się zgadzam, o tyle to pierwsze nie jest do końca prawdą. Owszem, oferowane są tu dania typowe dla polskiej kuchni, ale nie tylko. Jest wiele potraw z innych kuchni, jak choćby tzatziki towarzyszące grillowanej karkówce, sałatka grecka, carpaccio czy gulasz. Nie zmienia to jednak tego, iż jedzenie jest naprawdę bardzo dobre. Restauracja znajduje się na wprost Barbakanu, na Podwalu. Wnętrza są bardzo ładne - zabytkowe, z wystrojem nieco w stylu karczmy. Obsługa szybka i miła. Uroku dodaje pojawiająca się kapela, przygrywająca stare utwory warszawskich kapel. Muzyka jednak nie przeszkadza. Niewątpliwie jest to miejsce, do którego warto wrócić i popróbować kolejnych potraw. Choć pewnie lepiej zrobić to jesienią czy latem, kiedy jest chłodniej, a pogoda zachęca do konsumpcji cięższych potraw mięsnych. 










ul. Podwale 25, 00-001 Warszawa,  (22) 635 63 14; 
http://podwale25.pl/



Same fusy - wiele razy wybierałam się do tej kawiarni i jakoś nigdy mi to nie było dane. Aż w końcu udało się. Ale na tle innych miejsc w Warszawie, Same fusy wypadły naprawdę bardzo blado. Choć zamówione przez nas napoje kawowe były niezłe, to nie oszukujmy się - takie można wypić w wielu miejscach. Ale już szarlotka podana do zamówionej kawy była mało jadalna - spód twardy jak przysłowiowa podeszwa, zaś jej reszta też nieciekawa smakowo. Odniosłam wrażenie, że ciasto to, wystało się w lodówce dobrych kilka dni, a mnie zaoferowano je tylko po to, by się go wreszcie pozbyć. Największym zaskoczeniem było palenie - choć fajki wodne podawane są tylko osobom pełnoletnim, to ich używanie jest dozwolone w ogólnej sali, o czym obsługa nie powiadamia. A nie każdy ma ochotę wąchać ich opary. Obecność ze mną osób nieletnich nie stanowiła żadnej przeszkody, by klientom, którzy po nas się pojawili przy sąsiednim stoliku zaproponować fajki wodne. Summa summarum, w porównaniu z Pożegnaniem z Afryką, również specjalizującym się w kawach, Same fusy wypadają bardzo przeciętnie i nie jest to miejsce, które bym chętnie znowu odwiedziła czy też komuś poleciła. A szkoda, bo i lokalizacja, i warunki ma świetne do tego, by zaoferować coś, za czym klienci się stęsknią. 





Nowomiejska 10, 00-001 Warszawa, +48 22 635 90 14  
http://www.samefusy.pl/


Villa Riccona -  przyjemna restauracja w stylu włoskim. W zasadzie jest to kompleks hotelowo-restauracyjny, gustownie urządzony. Jest tu też i restauracja włoska, a w niej klasyka kuchni włoskiej. Restauracja jest dość spora - składa się na nią kilka sal. Można więc tu urządzić większe spotkanie. Należy się jednak liczyć z dość dużym rachunkiem, gdyż ceny nie są niskie. Zdecydowanie jest to miejsce na szczególne okazje, a nie na zwykłe wyjście. 

Jednak jedzenie jest naprawdę dobre. Wszystko co zamówiliśmy, a uzbierało się tego trochę, było smaczne i ładnie podane. Carpacio z wołowiną idealnie zaostrzyły nam apetyty - było tego wystarczająco dużo na kilka osób, ale nie na tyle dużo, by się najeść. Rosół z bażanta z pierożkami i zupa-krem z białych warzyw idealnie przydały się w chłodniejszy, deszczowy dzień - rozgrzały i pobudziły do dalszego biesiadowania.  A warto było, bo jako dania główne mieliśmy cielęcinę smażoną z szynką parmeńską, podaną z makaronem tagliatelle (saltimbocca alla romana), małże w sosie z wina, kaczkę confit, kluseczki gnocchi z czterema serami (gnocchi quatro fromaggio) oraz żeberka. Te ostatnie były smakowo najmniej włoskie, choć nadal smaczne. Na deser nie wszyscy się skusili, choć manu jest zachęcające. Dzieci były zachwycone fondantem z lodami. Jednym słowem obiad sprawił, że nie tylko najedliśmy się o syta, ale przede wszystkim mieliśmy to miłe poczucie jakie zostawia smaczny obiad. Jest to niewątpliwie miejsce, gdzie warto wrócić i spróbować kolejnych potraw.





  









Sadowa 2, 05-850 Jawczyce, 
http://villariccona.pl/ 


Barki pod Zamkiem w Malborku -  to miejsce można sobie spokojnie darować. Przyznaję, że wygląda dość urokliwie - placyk, z różnymi barami, w których - według opisu - można kupić jedzenie typowo polskie, a więc barszcz, pierogi, pajdę chleba ze smalcem. Uroku dodają eksponaty dekoracyjne w starym stylu, leżaki, rekwizyty. Nic bardziej mylnego. Najlepiej na tym tle wypadły placki ziemniaczane.  Pierogi, mimo relatywnie wczesnej pory, nie było wszystkich tych, które podawał jadłospis. Załapaliśmy się tylko na te z mięsem - miały być obsmażone, były bardziej "ubrudzone" tłuszczem z blachy niż de facto obsmażane. Smalec był delikatnie mówiąc mało ciekawy - odniosłam wrażenie, że moją kromkę posmarowano zwykłym smalcem do smażenia, w którym utopiono kilka skrawków cebuli i może jedną skwarkę. Nie miał on nic wspólnego ze smalcem do chleba - aromatycznym i wypełnionym dodatkami. Barszcz w niczym nie przypominał barszczu. Prawdę mówiąc była to kpina z barszczu, gdyż podano nam przezroczystą ciecz o kolorze buraczanym pozbawioną jakiegokolwiek smaku. Dowolny barszcz z kartonu byłby kilka klas lepszy niż to co tutaj podano. A doprawiony barszcz z kartonu byłby rarytasem. Niestety, jest to przykład straconego potencjału, gdyż lokalizacja jest rewelacyjna i przy odrobinie dobrej woli można by tu zrobić rewelacyjne miejsce. W chwili obecnej, barki bazują na tym, iż są blisko zamku i wygłodniali zwiedzaniem turyści zaglądają tutaj zwabieni ładnym wystrojem. Choć nigdy nie oglądałam Kuchennych rewolucji i znam ten program wyłącznie z opisów i opowiadań tych, którzy go śledzą, to pomimo moich zastrzeżeń co do stylu pani Gessler uważam, że to miejsce idealnie nadaje się na jej wizytę i rewolucję. 











Jarmark św. Dominika w Gdańsku - Jarmarku nie trzeba przedstawiać. To największa impreza plenerowa w Europie. Setki straganów, na których można kupić mniej lub bardziej potrzebne rzeczy, a wśród nich stoiska z jedzeniem czy tymczasowe knajpki. I to to jakim! Niby zwykłe uliczne jedzenie, a jednak nie.  Można tu zjeść grillowane oscypki z żurawinami i pokosztować wielu regionalnych smakołyków. Stoisko z wyrobami mięsnymi z Litwy już z daleka  zachęca  zapachami najróżniejszych wyrobów wędliniarskich. Kiedy zaś podejdzie się bliżej, to zwyczajnie nie sposób się oprzeć. Wszędzie można kupić chleby jakich nie dostanie się w sklepach. No i oczywiście, jak to bywa na takich imprezach, nie może zabraknąć pajdy chleba ze smalcem (takim prawdziwym, a nie jak w Malborku pod zamkiem) i ogórkiem kiszonym czy małosolnym. Jednym słowem, tu nie da się zgłodnieć, a wielu rzeczy po prostu trzeba popróbować. 











Kolejna podróż już wkrótce. A więc - ciąg dalszy nastąpi. 

Print Friendly and PDF

No comments:

Post a Comment