March 17, 2020

Comfort food - zupa ryżowa

Kiedyś czytałam wspomnienia Maryli Rodowicz. Dawno temu. W pewnym momencie opowiadała o swoich dzieciach i ich lekarzu, jakimś znanym pediatrze. I tym, jak bardzo był on wrogo nastawiony do zup. Potrafił w podchwytliwy sposób podpytywać dzieci czy jadły zupy. Zupełnie tego nie rozumiałam i nadal nie rozumiem. Jestem człowiek zupowy. Dla mnie, obiad może składać się wyłącznie z zupy. Zwłaszcza, jeśli jest dobra i pożywna. Jak choćby słynna pomidorowa u mojej babci. Albo jej krupnik. Babcia zawsze miała zupę. Mogło nie być nic innego, ale zupa zawsze. Bo tez nic tak nie rozgrzewa i nie poprawia humoru jak talerz gorącej, smacznej zupy. Doświadczyłam tego nie raz i dlatego takie właśnie zupy to mój comfort food. Rozgrzewają bowiem nie tylko ciało, ale i duszę, jeśli ta ma chandrę. 

W czasie wycieczki do Alabamy, jakoś nagle zrobiło mi się tak dziwnie. Niby dobrze się czułam, ale jednak nie całkiem na 100%. Kiedy więc poszliśmy na lunch moją uwagę przyciągnęła zupa ryżowa - rice soup. Pływała w niej masa rzeczy - marchewka, seler, drobno poszatkowana cebula, kawałki mięsa z kurczaka. Nawet zażartowałam sobie, że to zupa z resztek z talerzy klientów. Całość była doprawiona dość ostro - jak to w Alabamie  i okolicy - grubo zmielonym pieprzem. Jak się okazało, było to dokładnie to, czego tego dnia potrzebowałam. Postawiła mnie na nogi tak, że nawet rodzinna próba wykończenia mnie na ostro huśtającym promie przeprawiającym się po Zatoce Meksykańskiej nie do końca się powiodła. 😉 Pomyślałam sobie, że powinnam taką lub podobną zupę zrobić, bo chociaż w przeszłości robiłam zupy oparte na ryżu i warzywach, to były one raczej delikatne - niemal dietetyczne. Ta była nadal dość lekka, ale mimo wszystko o zdecydowanym smaku, właśnie dzięki tej ostrości nadanej przez pieprz. 

Ta konkretnie zupa to również i okazja by nie marnować niczego. Powstała bardzo przypadkowo. Po obiadach z poprzednich dwóch dni zostało mi troszkę ryżu z cukinią, troszkę marchewki z groszkiem, trochę kukurydzy z puszki, a także kawałek wieprzowiny po pieczeniu łopatki. Nie było jak sensownie tego wykorzystać, a wyrzucić szkoda. I tak powstała swoista zupa zero waste. 😉 A więc resztki, kilka przypraw i ew. dodatków i mamy zupę. Oczywiście można też zrobić ją od podstaw. 


1/2 pora
1-2 łodyżki selera naciowego
szklanka ryżu (u mnie była do wykorzystania resztka ryżu z cukinią)
marchewka, groszek, kukurydza, cukinia starta na tarce - wedle fantazji i zawartości lodówki
bulion
resztki mięsa z pieczeni lub rosołu
2 łyżki masła
sól, pieprz, czosnek granulowany lub ząbek przepuszczony przez praskę

Pora cieniutko pokroić na ćwierć plasterki. Łodyżki selera pokroić drobno. 

W garnku na maśle podsmażyć pora i ew. czosnek. Dodać selera, a następnie ryż. Chwilkę prażyć, cały  czas mieszając, by się nie przypalił. Zalać bulionem lub wodą. Dodać pozostałe warzywa. Gotować do miękkości. Doprawić solą i pieprzem i ewentualnie czosnkiem granulowanym. 



Print Friendly and PDF

No comments:

Post a Comment