Mamy właśnie najlepszy moment by ususzyć zioła. Kiedyś była to powszechna praktyka, a teraz mało kto to robi. Nie nazwałabym siebie znawczynią ziół, ale i bez tego lubię ich mieć troszkę pod ręką i wykorzystać do różnych celów. Najczęściej oczywiście przydają się w kuchni, ale nie tylko. Oregano, lawenda, lubczyk, szałwia, tymianek, mięta rozmaryn rosną sobie w doniczkach na balkonie i służą mi całe lato jako dodatki do potraw, napojów, sałatek czy do ozdoby i ładnego wyglądu domu. O zapachu nie wspomnę. Ale po czasie letniej rozpusty, kiedy wszystko jest ładniejsze, bujniejsze, świeże na wyciągnięcie ręki, nadchodzą mniej bujne miesiące. I choć suszonych ziół nie wykorzystam do napojów (za wyjątkiem mięty), to idealnie nadają się do wielu potraw. Dlatego suszę zioła, których rośnie u mnie wystarczająco dużo, by pozwolić mi zrobić zapas na - umownie mówiąc - miesiące zimowe.
Zioła najprościej można suszyć w bukietach, zawieszonych w przewiewnym miejscu za łodyżki, liśćmi i kwiatami do dołu. W ten sposób łatwo i szybko schną i są gotowe do przełożenia ich do słoików czy też innych pojemniczkach. Drobniejsze zioła, takie jak choćby tymianek czy majeranek najprościej najpierw oskubać, a następnie suszyć tak uzyskane listki, układając je jedną warstwą na talerzu czy też na tacce.
W czerwcu i lipcu w kuchni wiszą bukiety lubczyku. Wykorzystuję go potem w sporych ilościach w zupach, a także i w innych potrawach, takich jak choćby fasolka po bretońsku. Za każdym razem dodając lubczyk, żartuję, że to po to by rodzina kochała mnie jeszcze bardziej. 😉
Oregano to kolejne zioło uprawiane i wykorzystywane przeze mnie w ogromnych ilościach. Przyznam, że nie pamiętam kiedy kupowałam oregano, bo od lat mam własne.

No comments:
Post a Comment