October 20, 2014

Śliwotka-sklerotka, czyli "szarlotka" ze śliwkami

20 października były Babci imieniny. Zawsze na stole stawały u niej bukiety chryzantem - jej ulubionych kwiatów. Kiedyś u niej mieszkałam, przez cały październik; pamiętam, że tego dnia  telefon dzwonił jak szalony, bo Babcia miała całą masę znajomych i przyjaciół. I zawsze była szarlotka. Najpyszniejsza.  Pamiętam jak kiedyś  Babcia Irena miała zrobić tę właśnie szarlotkę. Nota bene na jakieś rodzinne spotkanie, nie wiem nawet czy nie na jej własne imieniny. Bo warto wspomnieć, że Babcia Irena robiła przepyszną szarlotkę. No i kiedy się zabrała za robienie ciasta, okazało się zapomniała kupić ... jabłka. A że miała w domu śliwki, zamiast szarlotki zrobiła śliwotkę. Jeszcze tego samego dnia została ona nazwaną  przez samą Babcię sklerotką. Oczywiście było sporo śmiechu, ale w sumie to wcale źle nie wyszliśmy na tej podmianie, bo ciasto było pycha. 
Nie ma już Babci ani wielu innych osób, które tego dnia się śmiały zajadając śliwotką-sklerotką. Nie ma też i oryginalnego przepisu Babci na tę szarlotkę. A przecież to to chyba jedyna potrawa jaka mi się kojarzy z Babcią Ireną. Niestety - odeszła zbyt wcześnie i nigdy nie zostawiła po sobie przepisu, bo wszystko to działo się w czasach, gdy gotowanie czy pieczenie zupełnie nie chodziło mi po głowie. Sklerotkę więc robię po swojemu - wykorzystując przepis na ulubioną szarlotkę. I nie jest to ważne, bo i moja szarlotka jest smaczna, a za każdym razem, gdy ją robię w tej właśnie wersji ze śliwkami, przypomina mi się ta stara historia rodzinna.

3 szklanki mąki
3 pałki (ok. 330 g) masła w temperaturze pokojowej
6 jajek
0.5 szklanki + 4 łyżki cukru - używam własnej produkcji waniliowego
1.5 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamonu
2.5 lb/ok. 1 kg śliwek - węgierki (Italian prunes lub Presidents)


Oddzielić żółtka od białek. Do dużej miski wrzucić żółtka, mąkę, masło, proszek i 4 łyżki cukru. Rękami lub przy użyciu miksera wyrobić ciasto. Połową ciasta wykleić formę, a drugą zawinąć w folię. Formę i drugą połowę ciasta  wstawić do lodówki na ok. 2 godziny. 

W tym czasie umyć i wypestkować śliwki. Ciasto na formie ponakłuwać w kilkunastu miejscach widelcem. Można podpiec przez 15 minut. Na wierzchu położyć śliwki pokrojone na połówki lub ćwiartki. 

Zachowane białka z jajek ubić na sztywną pianę. Pod koniec ubijania dodać pół szklanki cukru i chwilę miksować na wolniejszych obrotach, aż masa się zagęści. Pianę wyłożyć na śliwki, a całość posypać drugą połową ciasta startego na tarce o grubych oczkach. 

Piec na złoty kolor, czyli ok. 25-30 minut w temperaturze 375 F / 190 C. 










Siedzę właśnie sobie i wspominam Babcię - jak co roku w dniu jej imienin. Za oknem jesień, przede mną herbata i świeżo upieczona śliwotka-sklerotka, a w tle cicho śpiewa Anna German. 

W kawiarence na rogu
każdej nocy jest koncert.
Zatrzymajcie się w progu,
Eurydyki tańczące.
Zanim świt pierwszy promień
rzuci smugą na ściany,
niech was tulą w ramionach
Orfeusze pijani.
Płyną gwiazdy jak stulecia,
noc kotary mgły rozwiesza.
Na tańczące Eurydyki
koronkowy rzuca szal.
Rzeka śpiewa pod mostami,
tańczy krzywy cień latarni,
o rozwarte drzwi kawiarni
grzbiet ociera czarny kot.
Kto ma takie dziwne oczy?
Eurydyka, Eurydyka!
Kto ma takie dziwne usta?
Eurydyka, Eurydyka!



I czuję jakby Babcia była ze mną...

Ostatnio sporo czytałam o Annie German i sporo słuchałam jej piosenek. A wszystko za sprawą serialu o niej, który pokazywany był w tym roku w Polsce. Rzecz jasna obejrzałam go z pewnym opóźnieniem, ale może to i dobrze, bo dzięki temu był większy dostęp do jej płyt i książek o niej. No i rzuciłam się w wir słuchania, czytania i wyszukiwania informacji o Annie German.

Anna German - nie wiem czemu - kojarzyła mi się z podlizującą się władzom piosenkarką - dobrą, bo głos miała piękny, choć nie w moim stylu, ale politycznie była podejrzaną. Jakże mało o niej wtedy wiedziałam. Teraz odkryłam jej piosenki śpiewane i po polsku, i po rosyjsku. 

Serial podobał mi się, bo przybliżył mi jej postać, ale denerwował mnie niedoróbkami historycznymi, a przede wszystkim zmianami w jej biografii. Zupełnie niepotrzebnymi, bo była i bez tego zupełnie niesamowita i nie potrzebowała uatrakcyjniania. Ojciec zamordowany przez NKWD, gdy Anna German miała 2 latka, tułaczka po odległych terenach Związku Radzieckiego, w nadziei, że uda się uniknąć represji, śmierć małego braciszka, ojczym ginący krótko po ślubie z matką, przyjazd do Polski zupełnie im nieznanej, tylko dzięki małżeństwu matki z polskim oficerem, tragiczny wypadek we Włoszech i koszmarna, wieloletnia rehabilitacja. A jakby tego było mało rak, który dopełnił swego. Taka biografia starczyłaby dla kilku osób! Ale.... Nawet mimo tych wszystkich przeinaczeń, odkryłam na nowo tak wspaniałą piosenkarkę. Pieśniarkę, jakby powiedziała Babcia Irena. Jej ulubioną. 





Tak więc często myślę ostatnio o Babci, właśnie przez Annę German. A Babcia Irena? Z Babcią było jak z Anną German. Trzeba było do niej dorosnąć, by ją docenić. Uczyła mnie historii - nie tej z podręczników, tylko tej wtedy zakazanej; schrypniętym od papierosów i wieku głosem śpiewała mi Czerwone maki na Monte Cassino. To dzięki niej wychowałam się w kulcie AK i Powstania Warszawskiego. Pamiętam też jak uczyła mnie o Warszawie. To dzięki niej tyle wiedziałam jako dziecko o Starówce, że mogłabym oprowadzać po niej wycieczki. To dzięki niej nauczyłam się płynnie czytać, bo gdy zorientowała się jak dukam, to nie zważając na moje utyskiwania kazała na głos mi czytać książkę Adama Bahdaja "Kapelusz za 100 tysięcy", którą dostałam w nagrodę na zakończenie drugiej klasy. 

Babcia była surowa, dużo ostrzejsza niż Babcia Regina. Ale nie znaczy, że nie kochała nas. Wręcz przeciwnie - kochała nas mądrą miłością, tyle że inaczej niż Babcia Regina. Ale to wszystko można było zrozumieć dopiero gdy się było już troszkę starszym. Mam wrażenie, że z szóstki jej wnuków byłam w pewien sposób jej specjalną wnuczką - nie chcę mówić ulubioną, bo to nie byłoby sprawiedliwe w stosunku do niej i do innych wnuków. Spędziłam z Babcią bardzo, bardzo dużo czasu, a w pewnych momentach sporo z nią pomieszkiwałam. Babcię odkryłam mając 12 lat. Wtedy zrozumiałam jakim jest wspaniałym człowiekiem. Mając 14-15 lat bardzo się z nią zżyłam, bo mieszkałyśmy razem. Niestety - zmarła niespodziewanie, krótko po moich 16 urodzinach. Nie zdołałam jej w pełni docenić i jak to często bywa - dałabym wiele za jeszcze jeden dzień z nią.... Czasem gdy jestem w Warszawie, zaglądam na Nowiniarską, gdzie mieszkała - ot, tak z sentymentu. I zawsze też idę na Stare Miasto, które tak dobrze kiedyś poznałam, właśnie dzięki niej.  A ile razy robię moją szarlotkę, tyle razy myślę o Babci. I zawsze przypomina mi się opisana wcześniej sytuacja ze śliwotką-sklerotką.

Print Friendly and PDF

No comments:

Post a Comment