Nigdy wcześniej
nie byłam w Berlinie. We wschodnich Niemczech tak, ale po stronie Drezna. Do
Berlina nigdy jakoś nie dojechałam. Nie mogę więc porównać wschodniego z
zachodnim oraz tego jak bardzo się zmienił. Co chwila zastanawiałam się, w
którym Berlinie jestem, gdyż obie części – i stara wschodnia, i stara zachodnia
wyglądały niemal identycznie. Minęło 25 lat od upadku muru, co oczywiście
pomogło ujednoliceniu się obu częściom miasta, ale to co mnie uderzyło, to
fakt, że i w dawnym Berlinie Zachodnim wiele budynków niczym się nie różniło od
socrealistycznych budowli w stylu okolic Placu Konstytucji czy Muranowa w
Warszawie. Może to myśmy sobie tak wyidealizowali Zachód....
Mimo wszystko Berlin
bardzo mi się podobał. To chyba najczystsze miasto w Europie jakie dotąd
widziałam, co jest godne podziwu, gdyż w przededniu Sylwestra były tu tłumy
turystów. Wiele uroku dodawały miastu
jarmarki bożonarodzeniowe, gdzie nie tylko można było kupić masę mniej lub
bardziej potrzebnych rzeczy, ale i zjeść, i napić się np. grzanego wina. Przygotowania
do Sylwestra sprawiły, że Brama Brandenburska prezentowała się wspaniale w
kolorze zmieniającego się oświetlenia.
Pierwszego dnia, wstąpiliśmy
na obiad do bistro na Eberstrasse. Bistro reklamowało się berlińską kuchnią i
to nam odpowiadało – chcieliśmy zjeść lokalne potrawy, a nie coś co można
dostać wszędzie na świecie. Jedną z rzeczy jakie zamówiliśmy była zupa
kartoflana. Była wspaniała – bogata i sycąca, z dużą ilością serdelków
pokrojonych na plasterki, z warzywami (marchewka, kalafior, groszek) i z nutą
wędzonki w tle. Wiedziałam, że prędzej czy później odtworzę ją w domu.