Zawsze uwielbiałam ciasto drożdżowe. Kiedyś, gdy byłam na wczasach w Funce, w Borach Tucholskich, znajomy zabrał nas do leśnika, który miał nam pokazać najlepsze miejsce do zbierania grzybów - prawdziwków i kozaków. W leśniczówce była też pani leśniczyna. Zrobiła nam kawę zabieloną nie mlekiem, ale śmietaną, a do niej podała świeże ciasto drożdżowe - takie z kruszonką. Dla mnie był to rarytas, bo zawsze lubiłam ciasta drożdżowe, ale w moim domu nikt ich nie robił. Mama twierdziła, że zrobienie ciasta drożdżowego wymaga nieziemskich zdolności i sama ich nie robiła, a ja - wierząc w te jej zapewnienia - nawet nie spoglądałam w kierunku drożdży i na strony "Kuchni polskiej" z przepisami na wszelkie ciasta drożdżowe. Dopiero po latach przekonałam się, że wcale tak nie jest. Po trosze stało się tak przez wyjazd z Polski, bo nagle okazało się, że w Kentucky nie bardzo jest gdzie kupić ciasto drożdżowe. Drożdżówka z Więcławic jest najlepszym ciastem drożdżowym jakie kiedykolwiek robiłam. I przywołuje wspomnienie tego rześkiego poranka w leśniczówce w Borach Tucholskich - kawy z solidną porcją śmietany i świeżej drożdżówki upieczonej przez leśniczynę. I późniejszego grzybobrania; i podrzucanych przez leśniczego na mojej stronie drogi kozaków i prawdziwków, bym to właśnie ja wygrała zawody z tatą o to kto więcej uzbiera tych najlepszych grzybów.
Przepis ten przesłała mi teściowa i napisała na karteczce z nim taki komentarz "Jest to zmodyfikowany przepis
p. Janasowej - miejscowej gospodyni, a udostępniony przez Ewę Wachowicz po
dożynkach w Więcławicach. Podczas dożynek organizowany jest konkurs ciast, na którym jest ona jednym z jurorów." Oryginalny przepis był zdecydowanie zbyt skomplikowany jak na moje wymagania, więc zaczęłam eksperymentować. Podstawową zmianą był czas wyrabiania. Jak to zwykle bywa w starych przepisach, był on wybitnie długi - w tym wypadku 30 minut. Moja teściowa dopisała na przepisie komentarz, że wyrabiała 15 minut i też ciasto było dobre. A ja - jak to ja; wyrabiałam mikserem 5 minut, a ciasto na tym eksperymentowaniu wcale a wcale nie ucierpiało. Pięknie rosło, a po upieczeniu było puszyste, delikatne i lekko wilgotne. Doskonale nadaje się do jedzenia bez niczego lub posmarowana ulubioną konfiturą czy powidłem śliwkowym.
Ciasto
800 g mąki
3 jajka
2 żółtka
80 g drożdży świeżych lub 40 g suchych
1 szklanka letniego mleka
150 g cukru*
1/2 szklanki oleju
1/2 łyżeczki soli
otarta skórka z 1 dużej lub dwóch małych cytryn
Opcjonalnie - bakalie: rodzynki, kandyzowana skórka pomarańczowa
Kruszonka:
2 oz/60 g (pół pałki) masła
3 łyżki cukru*
5 łyżek mąki
* w przepisie oryginalnym jest dodawana jest również paczka cukru waniliowego. Ja nie używam kupnego cukru waniliowego, a właściwie wanilinowego, tylko mam swój własny przygotowany w domu.
Łyżkę cukru, łyżkę mąki i drożdże rozpuścić w letnim mleku. Przykryć i odstawić w ciepłe miejsce aż drożdże ruszą. Suche drożdże można dodać od razu do ciasta bez rozrabiania, ale ja lubię też zrobić z nich zaczyn, bo skraca to czas wyrastania ciasta, a przy okazji sprawdza czy drożdże są dobre.
W misie miksera umieścić wszystkie pozostałe składniki. Dodać zaczyn drożdżowy. Wyrabiać ciasto aż wszystkie składniki się połączą. Ja wyrabiam mikserem z hakiem na wysokich obrotach przez ok. 5 minut. Misę z ciastem nakryć folią i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.
W tym czasie zagnieść kruszonkę i schłodzić ją w lodówce.
Kiedy ciasto potroi swoją objętość wyłożyć na posmarowaną masłem dużą formę (10x15 in/25x38 cm), przykryć i odstawić na 30 minut, aby jeszcze wyrosło.
Posypać ciasto kruszonką. Piec w rozgrzanym do 350 F/175 C około 30-35 minut. Gdyby za szybko się zaczęło rumienić, można nakryć je kawałkiem foli lub papieru. Ciasto jest gotowe, gdy patyczek włożony w środek pozostaje suchy.
No comments:
Post a Comment