Przyznam, że mam ogromną słabość i sentyment do Kanady. Wiele osób uważa ją za bardziej europejski kraj niż USA. I na pewno jest w tym trochę racji. Widać tu więcej wpływów francuskich na kuchni. W Quebecu odnosi się wrażenie, że się jest we Francji, gdy francuski zdecydowanie jest tu pierwszym językiem. Nie ma jednak problemów z dogadaniem się, gdyż Kanadyjczycy momentalnie przechodzą na język angielski, gdy tylko dostrzegą choćby cień zakłopotania na twarzy rozmówcy. Każdy wyjazd tutaj kojarzy mi się ze wspaniale spędzonym czasem. A byliśmy w wielu miejscach i każdy wyjazd wykorzystaliśmy nie tylko na zwiedzanie, ale i na to, by nacieszyć się Kanadą od strony kulinarnej. A jest czym, bo trafialiśmy w ciekawe miejsca - czy to na Zachodnim Wybrzeżu w Vancouver i Victorii, nieco bardziej w środku, w prowincji Alberta gdzie odwiedziliśmy Jasper, Banff, Calgary i Edmonton, czy to na Wschodnim Wybrzeżu - na Wyspie Świętego Edwarda, Montrealu, Quebec City i Toronto. W tym wpisie, skupię się na wschodnim wybrzeżu Kanady. Kiedyś powrócę do opisania innych miejsc.
W Kanadzie uwielbiam robić zakupy w zwykłych supermarketach. Choć przez lata wiele się zmieniło, to nadal kanadyjskie sklepy oferują większy wybór produktów mlecznych, takich jak jogurty niż za jej południową granicą. Kiedyś przemycaliśmy do domu pitne jogurty bananowe, uwielbiane przez dzieci. Teraz już oczywiście tego nie robimy, bo i dzieci urosły, i w naszych sklepach pojawiło się wiele nowych smaków jogurtów. Ale i tak za każdym razem będąc w Kanadzie wpadam na choćby małe zakupy i zawsze znajduję jakieś ciekawe jogurty do spróbowania.
Nieodmiennie moje zachwyty wzbudzają cukiernie i cukierenki. Często nawet nie rejestruję ich nazw, ale zawsze przyciągają wzrok cudeńkami jakie można w nich kupić. Ciasta i ciasteczka są dopracowane i przywołują wspomnienia najlepszych cukierni odwiedzanych przez nas w Europie. Spróbowane wzbudzają zachwyty smakiem i oczywiście tym, że nie są za słodkie. No bo cóż innego mogłaby powiedzieć prawdziwa Polka.... 😉
Ta kulinarna podróż po Kanadzie pokazuje tylko maleńki fragment tego, co sami mieliśmy okazję spróbować i tego co można spróbować. Nie zawsze też rejestrowałam to co jedliśmy i miejsca, do których trafiliśmy. Ale i tak uważam, że udało nam się zjeść w bardzo ciekawych restauracjach, które polecam odwiedzić.
W każdym z tych miast bardzo mi się podobało. Mają nastrój - może najmniej Toronto, choć ono też jest bardzo fajnym miejscem. Oczywiście patrzę z perspektywy turysty, a nie mieszkańca.
Quebec jest pięknie położony. Można tu zobaczyć i zwiedzić Cytadelę i posłuchać ciekawych opowieści przewodnika. Spacer po starym Quebecu to oczywiście dziesiątki schodów by przemieszczać się między dolną i górną częścią starego miasta. To przejażdżka Funiculaire du Vieux-Québec. To widok na przyciągający wzrok zamek Fairmont Le Château Frontenac i otaczający go ogród. Stara część Quebecu robi bardzo przyjemne wrażenie i każdy spacer był tu przyjemnością.
Ten naleśnik przypominał francuski deser Poire Belle Hélène |
481, rue Saint-Jean
Québec, QCG1R 1P5
Le Lapin Sauté to mocno oblegana restauracja na starym mieście Quebec City w części Petit Champlain. Jest to rejon odwiedzany przez masę turystów, i nie tylko, z mnóstwem sklepów. Schodzi się tu po schodkach z górnej części starego miasta, by po chwili znaleźć się na malowniczej uliczce. Bez rezerwacji można mieć problem z dostaniem stolika, w Le Lapin Sauté, ale przy odrobinie szczęścia i cierpliwości może się to udać. Na pewno warto poczekać, bo jest to dobra restauracja i bardzo polecana. No i dość kultowa - przyznam, że nie znam nikogo, kto by był w Quebec City i nie zjadł tutaj obiadu. Już samo wejście pokazuje jej oryginalny charakter. Oprócz ładnej sali, jest też przytulny ogródek uliczny i tam właśnie dostaliśmy miejsca.
W Le Lapin Sauté warto zacząć obiad od serów i foie gras na przystawkę. Były bardzo smaczne i podane w towarzystwie chrupiącego pieczywa oraz dodatków, takich jak listki sałaty czy oliwki. Zupa cebulowa była równie smaczna - jak przystało na dobrze przygotowaną, podana w upapranej serem kokilce z pływającą grzanką zapiekaną właśnie pod tym serem. Przyznam, że bardziej smakowała mi tutaj niż we Francji. 😉 Dania zasadnicze to talerze mięsiw w tym oczywiście królik oraz kaczka konfitowana oraz cała masa dodatków, takich jak korniszony czy sery. Po takim obiedzie, na deser miejsca zabrakło.
Le Lapin Sauté
Québec, QC G1K 4H4
https://www.lapinsaute.com
W Montrealu również przemieszczaliśmy się głównie po jego starej części - Ville Marie, gdzie znajduje się nie tylko masa atrakcji, takich jak różne muzea czy Bazylika Notre Dame, ale i cała masa restauracji, kawiarni i bistro. Znaleźć tu można najróżniejsze kuchnie świata i bardzo smaczne dania je reprezentujące. Nie będę więc opisywać wszystkich restauracji, które odwiedziliśmy i dań, które jedliśmy, a skupię się na dwóch, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Ale, zanim je polecę dodam, że ogromną przyjemność sprawiają też najzwyklejsze spacery po Montrealu, a także - przynajmniej dla mnie jest to frajda - przysłuchiwanie się francuskiemu. Być może właśnie to ten język i jego formy grzecznościowe sprawia, że miasto to, podobnie jak Quebec City i cała prowincja Quebec wydają się być ogromnie grzeczne, eleganckie i kulturalne. A może tylko tak mi się wydaje, bo jestem tu gościem, a goście zawsze są lepiej traktowani i mają inne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość ...
Montreal Poutine - to nie jest jakieś specjalne miejsce. Knajpka jak knajpka. Ale to miejsce związane ze wspomnieniami i chwilowym nastrojem. Montreal Putine ma piękny taras - nastrojowy i idealny do spędzenia tu czasu w ciepły dzień. Nie jedliśmy tutaj nic, a tylko wypiliśmy dobrą sangrię na rozpoczęcie naszego kilkudniowego pobytu w Montrealu, który oboje darzymy swego rodzaju sentymentem. Każde z innego powodu. Montreal będzie zawsze mi się kojarzył z pierwszą podróżą na ten kontynent - tu przyleciałam lecąc pierwszy raz do Stanów, to miasto było pierwszym w Kanadzie jakie odwiedziłam. Niezmiennie mi się podoba i zawsze chętnie tu wrócę na krócej lub dłużej.
Montréal, QC H2Y 1G8
Chez Suzette Crêpes & Fondues - to chyba moja ulubiona restauracja w Montrealu. Znajduje się w sercu starego miasta, a sala w której jedliśmy była na piętrze. Dzięki temu mieliśmy widok na to co znajduje się w pobliżu. Sala była przestronna i jasna, a ciepły dzień sprzyjał siedzeniu przy otwartym oknie i delektowaniu się wszystkim - jedzeniem, i tym co dzieje się dookoła. Mimo iż na stolikach nie było obrusów, miało się poczucie elegancji i czystości. Oczywiście zwróciły moją uwagę i krzesła - charakterystyczne dla wielu francuskich restauracji; mam do nich sentyment również i dlatego, że podobne mieliśmy w naszym domu.
Jak sama nazwa wskazuje, można tu zjeść i naleśniki i fondue. I tak też zrobiliśmy. Na obiad zamówiliśmy fondue serowe i mięsne. Fondue serowe było podane z pieczywem i owocami. Można wybrać wersję klasyczną z białym winem i kirschem lub wersję z białym winem i z przyprawami meksykańskimi. Z kolei mięsne fondue to surowy kurczak i wołowina podane w postaci cienkich plasterków. W naczyniu do fondue podano bardzo gorący, i nadal podgrzewany, esencjonalny bulion wołowy, w którym gotowaliśmy mięso. Do tego, podano warzywa i kilka sosów do mięsa. Mięsa można wybrać - albo kombinację, tak jak to my zrobiliśmy, albo tylko wołowinę, albo tylko kurczaka.
Takie fondue można zamówić jako pojedyncze dania - fondue au fromage i fondue chinoises. Można też zamówić je jako część zestawu Trio pour 2, w skład której wchodzą oba fondue wytrawne i fondue deserowe lub naleśnik Suzette. Zdecydowaliśmy się na kombinację, a dodatkowo uzupełnioną wytrawnymi naleśnikiem z mięsem i sosem grzybowym, mini quichem podanym z sałatką oraz spaghetti.
Na deser pojawiły się naleśniki - tym razem oczywiście na słodko. A największą atrakcję stanowiło fondue czekoladowe, podane w indywidualnych porcjach.
Po takim obiedzie chyba każdy może się czuć usatysfakcjonowany. Było pysznie i sycąco. Gdybym mieszkała w Montrealu, z pewnością odwiedzałabym Chez Suzette wiele razy, zwłaszcza, że menu zawiera wiele dań i deserów, których nie miałam jak spróbować.
Montréal, QC H2L 2H5
Psia fontanna w Berczy Park |
Flatiron Building od strony parku |
W Toronto poszliśmy na całego. Nauczeni doświadczeniami z poprzednich podróży w różne miejsca, postanowiliśmy zdać się na wybór przewodniczki wycieczki kulinarnej. Dzięki temu była szansa na odwiedzenie różnych ciekawych miejsc, niekoniecznie oczywistych dla kilkudniowego turysty. I nie zawiedliśmy się, bo ta wycieczka była świetna. Przez to, że Toronto jest tak różnorodnym kulturowo miastem, przewodniczka zaprowadziła nas do dzielnicy Kensington Market, gdzie mogliśmy tej różnorodności doświadczyć. Pojawił się nawet polski element, gdyż w piekarni padło pytanie skąd wywodzą się bajgle. Z Polski, a na kontynent północnoamerykański przywieźli je żydowscy imigranci.
Nasze kulinarne zwiedzanie zaczęliśmy od bajgli zjedzonych w małej, ale stylowej piekarni bajgli NU Bügel. Już od drzwi uderza zapach świeżych wypieków, a w środku jest ciepło i przytulnie. Na miejscu można zjeść kanapki - oczywiście na bazie bajgli i napić się kawy. Pod koniec, piekarze pozwolili mi zajrzeć za kulisy, czyli za ladę i popatrzeć jak się pieką bajgle. Oj tam dopiero jest ciepło!
Toronto, ON M5T 2L7
Niedaleko NU Bügel znajduje się niepozorna piekarnia z wypiekami jamajskimi i zachodniohinduskimi, Golden Patty Bakery, gdzie można kupić patties, czyli placki z nadzieniem mięsnym. Piekarnia jest tak mała, że dwie-trzy osoby robią tu wrażenie tłoku. Z tego też powodu, po kupieniu patties, jedliśmy je na ulicy, bo tu nie było gdzie usiąść i zjeść. W piekarni sprzedawane są również roti, ciastka i zwykłe proste chleby, ale te nie były obiektem naszego zainteresowania nie tyle z niechęci, ile z racji decyzji przewodniczki. No cóż - w czasie wycieczek kulinarnych trzeba dokonać wyboru co zjeść, a co odpuścić. Patty, które jedliśmy były cienkimi plackami z "kieszonkami" na nadzienie. Mieliśmy nadzienia wołowe i kurczakowe. Patty były smaczne - świeże, ciepłe i sycące. Nadzienie również mi smakowało - nie było zbyt ostre, choć niewątpliwie wyraziste.
Toronto, ON M5T 1L8
Kolejny przystanek na naszej trasie po Kensington Market to Jumbo Empanadas - chilijskie bistro specjalizujące się w tych pierożkach, ale też i serwujące inne potrawy, takie jak sałatki, humitas czy ciasto kukurydziane. Są też desery oraz serwowany jest alkohol. Empanadas możne zjeść w wersji mięsnej, serowej i wegetariańskiej. Tutaj już mieliśmy okazję usiąść przy stoliku i skosztować empanadas oraz napoju o kolorze tuszu mazaków typu highlighter i dźwięcznej nazwie Inca Kola. Choć wygląd budził nieufność wielu uczestników wycieczki, to napój ten okazał się zupełnie niezły, choć oczywiście niemożebnie słodki. Za to empanads były świetne i popróbowaliśmy sobie ich w różnych wersjach - z nadzieniem mięsnym i serowym. Warto dodać, że bistro zaczynało jako weekendowy punkt sprzedaży jedzenia w stylu budki z hot-dogami. Po około 8 latach przeniosło się do stałego miejsca i z czasem rozrosło się do nieźle prosperującego bistro, chętnie odwiedzanego przez najróżniejszych klientów. Menu nie jest duże, ale satysfakcjonujące gości chętnych spróbować nowych smaków. Niemal cały czas była tutaj kolejka i oprócz naszej wycieczki, było sporo ludzi. Nic dziwnego, bo empanadas były naprawdę doskonałe. Gdybym mieszkała w Toronto, z pewnością często bym je kupowała. Myślę że mięsne i jarzynowe idealnie sprawdziłyby się jako dodatek do naszego swojskiego barszczu.
Kolejnym przystankiem był Tibet Café and Bar, gdzie bardzo podobał mi się wystrój. W niepozornym domku znajduje się niezbyt wielkie bistro, w którym spróbowaliśmy pierożków podanych z sosami, w tym i bardzo ostrymi. Oczywiście nie zdecydowałam się na niego, bo od razu ostrzegano przed jego ostrością, a moja tolerancja dla takich doznań smakowych z wiekiem się zmniejszyła. Na wszelki wypadek podanym pierożkom towarzyszyła letnia herbata. W grupie znalazło się kilku amatorów ostrych wrażeń i spróbowało sosu. 😉 Pierożki nie wyróżniały się niczym szczególnym, zwłaszcza w porównaniu z tymi, które zwykle jadamy w azjatyckich restauracjach w naszej okolicy. Z pewnością mając więcej czasu spróbowalibyśmy i innych potraw by tak porządnie wyrobić sobie zdanie o tym bistro, zwłaszcza, że ma dobre recenzje. No nic - następnym razem.
51 Kensington Ave
Toronto, ON M5T 2J8
I na koniec naszej wycieczki nieco klimatów skandynawskich, w kawiarence Fika Café. Było to najbardziej stylowe miejsce na całej naszej wycieczce. Fika po szwedzku znaczy i przerwę na kawę, i zwrot iść na kawę, a więc idealnie pasuje do tej kawiarenki. Do Szwecji przybliża nas też logo w postaci konika Dala - symbolu Szwecji. Gdybym nie przyszła tu z wycieczką kulinarną, pewnie bym nawet nie zauważyła tej kawiarenki, bo mieści się ona w jednym z domków mieszkalnych i z zewnątrz jest dość niepozorna. Jedynie mały neon w oknie o niej przypomina. Ale pozory mylą. W ogródku, za domem jest patio, na którym można całkowicie pogrążyć się w konsumpcji i czytaniu, i zapomnieć o całym świecie. A i w środku jest tak, że chciałoby się mieć takie miejsce w swoim sąsiedztwie. Kawiarenka to jasne pomieszczenie z ladą, gdzie można zamówić kawę, przekąski i różne drobiazgi. Wśród przekąsek są i ciasteczka w kształcie konika, cynamonowe szwedzkie bułeczki, kanapa z łososiem czy muffinki. Do picia można zamówić kawy i herbaty w wersji ciepłej i zimnej. To co przyciągnęło moją uwagę, to prosty wystrój - pomieszczenie rozjaśniają jasne ściany i meble. Pozostawiona została jedna ceglana ściana przy barze, ale najciekawsza jest ściana wykończona starymi książkami. Od razu zwraca uwagę, a mole książkowe zaczynaja natychmiast czytać i sprawdzać jakie książki tu przyczepiono.
Ponieważ był to ostatni przystanek na naszej trasie kulinarnej, napiliśmy się tutaj herbaty rooibos w wersji na zimno i zjedliśmy pierniczka w kształcie konika. I posiedzieliśmy chwilę w ogródku. Wiem, że gdyby taka kawiarenka była gdzieś blisko mnie, to z pewnością bym do niej często zaglądała na kawę i na chwileczkę zapomnienia.
W Toronto warto zajrzeć też na St. Lawrence Market, czyli bazar, który nieco przypominał mi Halę Mirowską czy bazar w Salonikach. To miejsce wskazał i polecił nam przewodnik po Toronto. W ładnym, starym budynku na kilku poziomach mieszczą się najróżniejsze stragany, barki czy restauracje. Są też stoliki, by można było spokojnie zjeść zamówione dania, a nie stojąc gdzieś w kącie. Na najróżniejszych straganach można kupić świeże produkty do gotowania - warzywa, owoce, mięsa, ryby, a także wszelkiego rodzaju dodatki i przyprawy. Jest ileś stoisk ze świeżym pieczywem, kuszącym i wyglądem, i zapachem. Ale można też i najeść się i popróbować potraw z różnych kuchni świata. Jest tu kącik ukraiński, grecki, chiński czy japoński; i wiele innych. Są tu piekarnie, pizzerria, cukiernie, lodziarnie. Można napić się smoothie i soków. Są też kanapki, w tym i ta najsłynniejsza - World Famous Peameal Bacon Sandwich, którą można kupić w Carousel Bakery. Kanapka jest wielka i napchana mięsiwami jakie tylko się sobie zażyczy spośród dość dużego wyboru i dodatkami. Jednym słowem, nie sposób wyjść stąd głodnym.
Gdzie można zjeść ogony? W wielu miejscach można znaleźć stacjonarne sklepiki, a także food-trucki BeaverTails. I choć nie jest to wykwintny deser, to warto skosztować bobrowego ogona - choćby tylko po to, by znać smak specjału kanadyjskiego.
https://beavertails.com/
Będąc w Toronto, nie należy zapomnieć, że stąd jest już bardzo niedaleko do wodospadu Niagara i wybrać się tam, by zobaczyć go, przepłynąć się statkiem, mając na sobie czerwoną pelerynkę chroniącą przed całkowitym zamoczeniem. A kiedy już wrócimy na stronę USA, raz jeszcze zerknąć na Niagarę - zwłaszcza wieczorem kiedy jest ona pięknie oświetlona reflektorami w kolorach białym, niebieskim i czerwonym.
Do następnego razu, Kanado!
No comments:
Post a Comment