June 29, 2024

#12 Podróże kulinarne - Oh Canada!

Przyznam, że mam ogromną słabość i sentyment do Kanady. Wiele osób uważa ją za bardziej europejski kraj niż USA. I na pewno jest w tym trochę racji. Widać tu więcej wpływów francuskich  na kuchni. W Quebecu odnosi się wrażenie, że się jest we Francji, gdy francuski zdecydowanie jest tu pierwszym językiem. Nie ma jednak problemów z dogadaniem się, gdyż Kanadyjczycy momentalnie przechodzą na język angielski, gdy tylko dostrzegą choćby cień zakłopotania na twarzy rozmówcy. Każdy wyjazd tutaj kojarzy mi się ze wspaniale spędzonym czasem. A byliśmy w wielu miejscach i każdy wyjazd wykorzystaliśmy nie tylko na zwiedzanie, ale i na to, by nacieszyć się Kanadą od strony kulinarnej. A jest czym, bo trafialiśmy w ciekawe miejsca - czy to na Zachodnim Wybrzeżu w Vancouver i Victorii, nieco bardziej w środku, w prowincji Alberta gdzie odwiedziliśmy Jasper, Banff, Calgary i Edmonton, czy to na Wschodnim Wybrzeżu - na Wyspie Świętego Edwarda, Montrealu, Quebec City i Toronto. W tym wpisie, skupię się na wschodnim wybrzeżu Kanady. Kiedyś powrócę do opisania innych miejsc. 


W Kanadzie uwielbiam robić zakupy w zwykłych supermarketach. Choć przez lata wiele się zmieniło, to nadal kanadyjskie sklepy oferują większy wybór produktów mlecznych, takich jak jogurty niż za jej południową granicą. Kiedyś przemycaliśmy do domu pitne jogurty bananowe, uwielbiane przez dzieci. Teraz już oczywiście tego nie robimy, bo i dzieci urosły, i w naszych sklepach pojawiło się wiele nowych smaków jogurtów. Ale  i tak za każdym razem będąc w Kanadzie wpadam na choćby małe zakupy i zawsze znajduję jakieś ciekawe jogurty do spróbowania.


Nieodmiennie moje zachwyty wzbudzają cukiernie i cukierenki. Często nawet nie rejestruję ich nazw, ale zawsze przyciągają wzrok cudeńkami jakie można w nich kupić. Ciasta i ciasteczka są dopracowane i przywołują wspomnienia najlepszych cukierni odwiedzanych przez nas w Europie. Spróbowane wzbudzają zachwyty smakiem i oczywiście tym, że nie są za słodkie. No bo cóż innego mogłaby powiedzieć prawdziwa Polka.... 😉

Ta kulinarna podróż po Kanadzie pokazuje tylko maleńki fragment tego, co sami mieliśmy okazję spróbować i tego co można spróbować. Nie zawsze też rejestrowałam to co jedliśmy i miejsca, do których trafiliśmy. Ale i tak uważam, że udało nam się zjeść w bardzo ciekawych restauracjach, które polecam odwiedzić. 
W każdym z tych miast bardzo mi się podobało. Mają nastrój - może najmniej Toronto, choć ono też jest bardzo fajnym miejscem. Oczywiście patrzę z perspektywy turysty, a nie mieszkańca. 

Quebec jest pięknie położony. Można tu zobaczyć i zwiedzić Cytadelę i posłuchać ciekawych opowieści przewodnika. Spacer po starym Quebecu to oczywiście dziesiątki schodów by przemieszczać się między dolną i górną częścią starego miasta. To przejażdżka Funiculaire du Vieux-Québec. To widok na przyciągający wzrok zamek Fairmont Le Château Frontenac i otaczający go ogród. Stara część Quebecu robi bardzo przyjemne wrażenie i każdy spacer był tu przyjemnością. 


Crêperie-bistro Le Billig - maszerując po Quebec City dość przypadkowo trafiliśmy tutaj na lunch, a bardziej nawet brunch. Nie szukaliśmy naleśnikarni, tylko miejsca gdzie szybko można zjeść. I zjedliśmy świetne naleśniki w najróżniejszych odsłonach. Wybór ich był tak duży, że ciężko było nam zdecydować, które zjeść. Na pierwszy rzut poszły te wytrawne - z jajkiem sadzonym i boczkiem, z jajecznicą i boczkiem oraz z łososiem. Zwłaszcza ten ostatni był ciekawy smakowo. Sam naleśnik był zrobiony z mąki gryczanej, a nadzienie stanowiły sałaty i wędzony łosoś. Chrupkości dodawały orzechy pekan.  Runda druga to naleśniki słodkie - z lodami, z owocami - czyli z gruszkami i z bananami, z dodatkiem lodów i czekolady. Lekkie to nie było, ale zatrzymaliśmy się by tu zjeść, by nabrać sił na kolejne spacery. Oczywiście nie zabrakło i klasyka - naleśnika Suzette z sosem pomarańczowym i kawałkami pomarańczy. Objedliśmy się tutaj niesamowicie. Naleśniki były dobrze usmażone i dosmakowane. Jajko sadzone czy jajecznica podawane były na naleśniku ułożonym w kopertę - dzięki temu jego brzegi pozostały chrupkie. 










Ten naleśnik przypominał francuski
deser Poire Belle Hélène


481, rue Saint-Jean
Québec, QCG1R 1P5

Le Lapin Sauté to mocno oblegana restauracja na starym mieście Quebec City w części Petit Champlain. Jest to rejon odwiedzany przez masę turystów, i nie tylko, z mnóstwem sklepów. Schodzi się tu po schodkach z górnej części starego miasta, by po chwili znaleźć się na malowniczej uliczce. Bez rezerwacji można mieć problem z dostaniem stolika, w Le Lapin Sauté, ale przy odrobinie szczęścia i cierpliwości może się to udać. Na pewno warto poczekać, bo jest to dobra restauracja i bardzo polecana. No i dość kultowa - przyznam, że nie znam nikogo, kto by był w Quebec City i nie zjadł tutaj obiadu. Już samo wejście pokazuje jej oryginalny charakter. Oprócz ładnej sali, jest też przytulny ogródek uliczny i tam właśnie dostaliśmy miejsca. 


W Le Lapin Sauté warto zacząć obiad od serów i foie gras na przystawkę. Były bardzo smaczne i podane w towarzystwie chrupiącego pieczywa oraz dodatków, takich jak listki sałaty czy oliwki. Zupa cebulowa była równie smaczna - jak przystało na dobrze przygotowaną, podana w upapranej serem kokilce z pływającą grzanką zapiekaną właśnie pod tym serem. Przyznam, że bardziej smakowała mi tutaj niż we Francji. 😉 Dania zasadnicze to talerze mięsiw w tym oczywiście królik oraz kaczka konfitowana oraz cała masa dodatków, takich jak korniszony czy sery. Po takim obiedzie, na deser miejsca zabrakło. 






Le Lapin Sauté
52 Rue du Petit Champlain
Québec, QC G1K 4H4
https://www.lapinsaute.com

W Montrealu również przemieszczaliśmy się głównie po jego starej części - Ville Marie, gdzie znajduje się nie tylko masa atrakcji, takich jak różne muzea czy Bazylika Notre Dame, ale i cała masa restauracji, kawiarni i bistro. Znaleźć tu można najróżniejsze kuchnie świata i bardzo smaczne dania je reprezentujące. Nie będę więc opisywać wszystkich restauracji, które odwiedziliśmy i dań, które jedliśmy, a skupię się na dwóch, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Ale, zanim je polecę dodam, że ogromną przyjemność sprawiają też najzwyklejsze spacery po Montrealu, a także - przynajmniej dla mnie jest to frajda - przysłuchiwanie się francuskiemu. Być może właśnie to ten język i jego formy grzecznościowe sprawia, że miasto to, podobnie jak Quebec City i cała prowincja Quebec wydają się być ogromnie grzeczne, eleganckie i kulturalne. A może tylko tak mi się wydaje, bo jestem tu gościem, a goście zawsze są lepiej traktowani i mają inne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość ... 


Montreal Poutine - to nie jest jakieś specjalne miejsce. Knajpka jak knajpka.  Ale to miejsce związane ze wspomnieniami i chwilowym nastrojem. Montreal Putine ma piękny taras - nastrojowy i idealny do spędzenia tu czasu w ciepły dzień. Nie jedliśmy tutaj nic, a tylko wypiliśmy dobrą sangrię na rozpoczęcie naszego kilkudniowego pobytu w Montrealu, który oboje darzymy swego rodzaju sentymentem. Każde z innego powodu. Montreal będzie zawsze mi się kojarzył z pierwszą podróżą na ten kontynent - tu przyleciałam lecąc pierwszy raz do Stanów, to miasto było pierwszym w Kanadzie jakie odwiedziłam. Niezmiennie mi się podoba i zawsze chętnie tu wrócę na krócej lub dłużej. 





181 Rue Saint-Paul E, 
Montréal, QC H2Y 1G8


Chez Suzette Crêpes & Fondues - to chyba moja ulubiona restauracja w Montrealu. Znajduje się w sercu starego miasta, a sala w której jedliśmy była na piętrze. Dzięki temu mieliśmy widok na to co znajduje się w pobliżu. Sala była przestronna i jasna, a ciepły dzień sprzyjał siedzeniu przy otwartym oknie i delektowaniu się wszystkim - jedzeniem, i tym co dzieje się dookoła. Mimo iż na stolikach nie było obrusów, miało się poczucie elegancji i czystości. Oczywiście zwróciły moją uwagę i krzesła - charakterystyczne dla wielu francuskich restauracji; mam do nich sentyment również i dlatego, że podobne mieliśmy w naszym domu. 

Jak sama nazwa wskazuje, można tu zjeść i naleśniki i fondue. I tak też zrobiliśmy. Na obiad zamówiliśmy fondue serowe i mięsne. Fondue serowe było podane z pieczywem i owocami. Można wybrać wersję klasyczną z białym winem i kirschem lub wersję z białym winem i z przyprawami meksykańskimi. Z kolei mięsne fondue to surowy kurczak i wołowina podane w postaci cienkich plasterków. W naczyniu do fondue podano bardzo gorący, i nadal podgrzewany, esencjonalny bulion wołowy, w którym gotowaliśmy mięso. Do tego, podano warzywa i kilka sosów do mięsa. Mięsa można wybrać - albo kombinację, tak jak to my zrobiliśmy, albo tylko wołowinę, albo tylko kurczaka. 

Takie fondue można zamówić jako pojedyncze dania - fondue au fromage i fondue chinoises. Można też zamówić je jako część zestawu Trio pour 2, w skład której wchodzą oba fondue wytrawne i fondue deserowe lub naleśnik Suzette. Zdecydowaliśmy się na kombinację, a dodatkowo uzupełnioną wytrawnymi naleśnikiem z mięsem i sosem grzybowym, mini quichem podanym z sałatką oraz spaghetti. 

Na deser pojawiły się naleśniki - tym razem oczywiście na słodko. A największą atrakcję stanowiło fondue czekoladowe, podane w indywidualnych porcjach. 

Po takim obiedzie chyba każdy może się czuć usatysfakcjonowany. Było pysznie i sycąco. Gdybym mieszkała w Montrealu, z pewnością odwiedzałabym Chez Suzette wiele razy, zwłaszcza, że menu zawiera wiele dań i deserów, których nie miałam jak spróbować. 












Chez Suzette Crêpes & Fondues
3 Rue Saint-Paul E,
Montréal, QC H2L 2H5

Zanim opuścimy Quebec i sam Montreal, jeszcze jedna uwaga i rekomendacja - Bazylika Notre Dame (Basilique Notre-Dame de Montréal). Jest piękna i robi wrażenie. Nie tylko ją oglądaliśmy, ale byliśmy tu na koncercie organowym. Dodatkową atrakcją było to, że w ramach wycieczki jaką sobie zafundowaliśmy, znaleźliśmy się przy organach i koncertu słuchaliśmy patrząc na organistę. Było to niesamowite przeżycie, bo nigdy nie widziałam nikogo grającego na organach i tak na dobrą sprawę nie zdawałam sobie sprawy z tego jak się na nich gra. Koncert był poprzedzony wykładem, dzięki któremu sporo się można było dowiedzieć. 

Toronto ma wiele uroku, choć nie tyle co miasta w Quebecu. Warto jednak spędzić czas i samemu poszwędać się po mieście lub zrobić to z przewodnikiem. Niewątpliwie warto zajrzeć do Kensington Market, chyba najciekawszej dzielnicy miasta, bardzo zróżnicowanej pod względem kulturowym, a co za tym idzie i kulinarnym. Jest ona niesłychanie kolorowa - nigdzie indziej nie widziałam tylu kolorów użytych do pomalowania budynków i ulic. Obok nobliwych ceglanych domów, stoją te pomalowane na różowo, niebiesko czy żółto. Czasem miałam wręcz wrażenie, że właścicielowi ciężko było się zdecydować, który kolor jest lepszy. 



 

Kolorowe są również ulice, a także samochody, które w niektórych przypadkach służą za doniczki. 😉


 


Warto wjechać na wieżę w Toronto, by spojrzeć na miasto z góry, a także Berczy Park Fountain, przyciągającą wzrok nie tylko psiarzy. 😉 Stąd jest już raptem kilka kroków do St. Lawrence Market, a także do Gooderham Building, znanego też pod nazwą Flatiron Building, w charakterystycznym kształcie na bazie trójkąta (matematyk pewnie powiedziałby prostopadłościanu o podstawie trójkąta równoramiennego 😉) i przypominającego nieco starodawne żelazko z duszą. Stąd zresztą nazwa. Nadal funkcjonuje tu oryginalna winda, jedna z najstarszym elektrycznych wind w Kanadzie. Podobne budynki można zobaczyć i w innych miastach, choć najbardziej znany jest chyba ten w Nowym Jorku i właśnie ten w Toronto. Jako ciekawostkę dodam, że ten Gooderham Building był zbudowany pierwszy - przed tym nowojorskim. Jest to jeden z najbardziej fotografowanych obiektów - zarówno od strony wierzchołka trójkąta, jak i jego podstawy, która przylega właśnie do Berczy Park. Jest na niej piękny mural, sprawiający wrażenie, że w budynku jest więcej okien niż tak naprawdę w nim jest. I właśnie ten mural widać z samego parku, do którego de facto przylega budynek, czego od strony wierzchołka nie widać.

Panorama Toronto


Psia fontanna w Berczy Park


Flatiron Building od strony parku

Flatiron Building





W Toronto poszliśmy na całego. Nauczeni doświadczeniami z poprzednich podróży w różne miejsca, postanowiliśmy zdać się na wybór przewodniczki wycieczki kulinarnej. Dzięki temu była szansa na odwiedzenie różnych ciekawych miejsc, niekoniecznie oczywistych dla kilkudniowego turysty. I nie zawiedliśmy się, bo ta wycieczka była świetna. Przez to, że Toronto jest tak różnorodnym kulturowo miastem, przewodniczka zaprowadziła nas do dzielnicy Kensington Market, gdzie mogliśmy tej różnorodności doświadczyć. Pojawił się nawet polski element, gdyż w piekarni padło pytanie skąd wywodzą się bajgle. Z Polski, a na kontynent północnoamerykański przywieźli je żydowscy imigranci.  

Nasze kulinarne zwiedzanie zaczęliśmy od bajgli zjedzonych w małej, ale stylowej piekarni bajgli NU Bügel. Już od drzwi uderza zapach świeżych wypieków, a w środku jest ciepło i przytulnie. Na miejscu można zjeść  kanapki - oczywiście na bazie bajgli i napić się kawy. Pod koniec, piekarze pozwolili mi zajrzeć za kulisy, czyli za ladę i popatrzeć jak się pieką bajgle.  Oj tam dopiero jest ciepło! 




NU 
Bügel
240 Augusta Ave
Toronto, ON M5T 2L7


Niedaleko NU Bügel znajduje się niepozorna piekarnia z wypiekami jamajskimi i zachodniohinduskimi, Golden Patty Bakery, gdzie można kupić patties, czyli placki z nadzieniem mięsnym. Piekarnia jest tak mała, że dwie-trzy osoby robią tu wrażenie tłoku. Z tego też powodu, po kupieniu patties, jedliśmy je na ulicy, bo tu nie było gdzie usiąść i zjeść. W piekarni sprzedawane są również roti, ciastka i zwykłe proste chleby, ale te nie były obiektem naszego zainteresowania nie tyle z niechęci, ile z racji decyzji przewodniczki. No cóż - w czasie wycieczek kulinarnych trzeba dokonać wyboru co zjeść, a co odpuścić. Patty, które jedliśmy były cienkimi plackami z "kieszonkami" na nadzienie. Mieliśmy nadzienia wołowe i kurczakowe. Patty były smaczne - świeże, ciepłe i sycące. Nadzienie również mi smakowało - nie było zbyt ostre, choć niewątpliwie wyraziste. 





Golden Patty Bakery
187 Baldwin St
Toronto, ON M5T 1L8

Kolejny przystanek na naszej trasie po Kensington Market to Jumbo Empanadas - chilijskie bistro specjalizujące się w tych pierożkach, ale też i serwujące inne potrawy, takie jak sałatki, humitas czy ciasto kukurydziane. Są też desery oraz serwowany jest alkohol. Empanadas możne zjeść w wersji mięsnej, serowej i wegetariańskiej. Tutaj już mieliśmy okazję usiąść przy stoliku i skosztować empanadas oraz napoju o kolorze tuszu mazaków typu highlighter i dźwięcznej nazwie Inca Kola. Choć wygląd budził nieufność wielu uczestników wycieczki, to napój ten okazał się zupełnie niezły, choć oczywiście niemożebnie słodki. Za to empanads były świetne i popróbowaliśmy sobie ich w różnych wersjach - z nadzieniem mięsnym i serowym. Warto dodać, że bistro zaczynało jako weekendowy punkt sprzedaży jedzenia w stylu budki z hot-dogami. Po około 8 latach przeniosło się do stałego miejsca i z czasem rozrosło się do nieźle prosperującego bistro, chętnie odwiedzanego przez najróżniejszych klientów. Menu nie jest duże, ale satysfakcjonujące gości chętnych spróbować nowych smaków. Niemal cały czas była tutaj kolejka i oprócz naszej wycieczki, było sporo ludzi. Nic dziwnego, bo empanadas były naprawdę doskonałe. Gdybym mieszkała w Toronto, z pewnością często bym je kupowała. Myślę że mięsne i jarzynowe idealnie sprawdziłyby się jako dodatek do naszego swojskiego barszczu. 



 


Jumbo Empanadas
Toronto, ON M5T 2L8
https://www.jumboempanadas.ca
245 Augusta Avenue, 

Miłośnicy The Beatles czuliby się w kolejnym miejscu jak w raju. Nie dość że w Fresco's Fish & Chips cały czas grane są ich przeboje, to na ścianach jest mnóstwo posterów i zdjęć tej grupy. Super proste bistro i równie proste menu. Ale za to naprawdę smaczna ryba smażona z dodatkiem frytek i sałatki z jarmużu. Menu jest znacznie większe niż tylko ryba, choć już tej jest większy wybór niż typowo w takich smażalniach. Są też krewetki i kotleciki krabowe. Pozostałych dodatków też jest sporo, w tym oczywiście poutine, frytki z różnych kartofli, sałatki itp. Ale jak wcześniej wspominałam, na takich wycieczkach nie da rady spróbować wszystkiego, więc my zadowoliliśmy się smaczną klasyką. I po raz kolejny doszłam do wniosku, że choć może nie było to wykwintne jedzenie, to z pewnością smaczne. Kto wie - może uda mi się jeszcze popróbować innych dań. 





Fresco's Fish & Chips 
201 Augusta Ave
Toronto, ON M5T 2L4


Kolejnym przystankiem był Tibet Café and Bar, gdzie bardzo podobał mi się wystrój. W niepozornym domku znajduje się niezbyt wielkie bistro, w którym spróbowaliśmy pierożków podanych z sosami, w tym i bardzo ostrymi. Oczywiście nie zdecydowałam się na niego, bo od razu ostrzegano przed jego ostrością, a moja tolerancja dla takich doznań smakowych z wiekiem się zmniejszyła. Na wszelki wypadek podanym pierożkom towarzyszyła letnia herbata. W grupie znalazło się kilku amatorów ostrych wrażeń i spróbowało sosu. 😉 Pierożki nie wyróżniały się niczym szczególnym, zwłaszcza w porównaniu z tymi, które zwykle jadamy w azjatyckich restauracjach w naszej okolicy. Z pewnością mając więcej czasu spróbowalibyśmy i innych potraw by tak porządnie wyrobić sobie zdanie o tym bistro, zwłaszcza, że ma dobre recenzje. No nic - następnym razem. 





Tibet Café and Bar
51 Kensington Ave
Toronto, ON M5T 2J8

I na koniec naszej wycieczki nieco klimatów skandynawskich, w kawiarence Fika Café. Było to najbardziej stylowe miejsce na całej naszej wycieczce. Fika po szwedzku znaczy i przerwę na kawę, i zwrot iść na kawę, a więc idealnie pasuje do tej kawiarenki. Do Szwecji przybliża nas też logo w postaci konika Dala - symbolu Szwecji. Gdybym nie przyszła tu z wycieczką kulinarną, pewnie bym nawet nie zauważyła tej kawiarenki, bo mieści się ona w jednym z domków mieszkalnych i z zewnątrz jest dość niepozorna. Jedynie mały neon w oknie o niej przypomina. Ale pozory mylą. W ogródku, za domem jest patio, na którym można całkowicie pogrążyć się w konsumpcji i czytaniu, i zapomnieć o całym świecie. A i w środku jest tak, że chciałoby się mieć takie miejsce w swoim sąsiedztwie. Kawiarenka to jasne pomieszczenie z ladą, gdzie można zamówić kawę, przekąski i różne drobiazgi. Wśród przekąsek są i ciasteczka w kształcie konika, cynamonowe szwedzkie bułeczki, kanapa z łososiem czy muffinki. Do picia można zamówić kawy i herbaty w wersji ciepłej i zimnej. To co przyciągnęło moją uwagę, to prosty wystrój - pomieszczenie rozjaśniają jasne ściany i meble. Pozostawiona została jedna ceglana ściana przy barze, ale najciekawsza jest ściana wykończona starymi książkami. Od razu zwraca uwagę, a mole książkowe zaczynaja natychmiast czytać i sprawdzać jakie książki tu przyczepiono. 

Ponieważ był to ostatni przystanek na naszej trasie kulinarnej, napiliśmy się tutaj herbaty rooibos w wersji na zimno  i zjedliśmy pierniczka w kształcie konika. I posiedzieliśmy chwilę w ogródku. Wiem, że gdyby taka kawiarenka była gdzieś blisko mnie, to z pewnością bym do niej często zaglądała na kawę i na chwileczkę zapomnienia. 




Fika Café
28 Kensington Ave 
Toronto, M5T 2J9


W Toronto warto zajrzeć też na St. Lawrence Market, czyli bazar, który nieco przypominał mi Halę Mirowską czy bazar w Salonikach.  To miejsce wskazał i polecił nam przewodnik po Toronto. W ładnym, starym budynku na kilku poziomach mieszczą się najróżniejsze stragany, barki czy restauracje. Są też stoliki, by można było spokojnie zjeść zamówione dania, a nie stojąc gdzieś w kącie. Na najróżniejszych straganach można  kupić świeże produkty do gotowania - warzywa, owoce, mięsa, ryby, a także wszelkiego rodzaju dodatki i przyprawy. Jest ileś stoisk ze świeżym pieczywem, kuszącym i wyglądem, i zapachem. Ale można też i najeść się i popróbować potraw z różnych kuchni świata. Jest tu kącik ukraiński, grecki, chiński czy japoński; i wiele innych. Są tu piekarnie, pizzerria, cukiernie, lodziarnie. Można napić się smoothie i soków. Są też kanapki, w tym i ta najsłynniejsza  - World Famous Peameal Bacon Sand­wich, którą można kupić w Carousel Bakery. Kanapka jest wielka i napchana mięsiwami jakie tylko się sobie zażyczy spośród dość dużego wyboru i dodatkami. Jednym słowem, nie sposób wyjść stąd głodnym. 






Poutine - nie można odwiedzić Kanady i nie spróbować ich przysmaku narodowego, czyli poutine. Cóż to jest? Po prostu frytki z grudkami pokruszonego sera cheddar, polane gęstym sosem. Poutine jadaliśmy w różnych miejscach, bo można je zjeść praktycznie w każdej restauracji, ale największą wyżerkę mieliśmy w Niagra Falls, gdzie poszliśmy do Smoke's Poutinerie. Nie ma tam nic oprócz poutine w najróżniejszych wersjach - od klasycznej  przez wzbogacone różnymi dodatkami - kurczakiem, boczkiem, z wołowiną, z kurczakiem smażonym lub grillowanym i z wieprzowiną.  Jest też kilka wersji wegetariańskich, a także wersja hinduska z kurczakiem i z kalafiorem. Nawet małą porcją tak wzbogaconego poutine można najeść się na cały dzień. Niekoniecznie najzdrowiej, ale czasem trzeba sobie pofolgować i pozwolić na odrobinę szaleństwa, by skosztować coś lokalnego. 😉 Co tu dużo mówić - tego się nie da opisać - to trzeba spróbować. Jedni się tym zachwycają, inni uważają za niejadalne obrzydlistwo. Może nie jesteśmy wielkimi smakoszami poutine, ale za każdym razem będąc w Kanadzie podjadamy je. Smoke's Poutinerie przerosło moje wyobrażenia, głównie z powodu różnorodności pomysłów smakowych. Przyznam jednak, że jest to pomysł na serwowanie sztandarowego dania kanadyjskiego. W Poutinerie zjedliśmy poutine tradycyjne, poutine z wieprzowiną i poutine z boczkiem. Do każdego serwowane były świeżo usmażone frytki, co niewątpliwie sprawia, że można polubić poutine. 







Smoke's Poutinerie


Beaver tails to kolejny przysmak kanadyjski, który od 1978 roku podbija skutecznie serca smakoszy takich specjałów. Co ciekawe, mimo iż tyle razy byliśmy w różnych miejscach w Kanadzie, nigdy nie wpadły nam w oko! Dopiero  przewodnik po Toronto 
zwrócił nam na nie uwagę, gdy stojąc na światłach zatrzymaliśmy się obok jednego ze sklepików BeaverTails. Beaver tails to deser - racuchy drożdżowe, uformowane na kształt ogona bobra, a następnie usmażone w głębokim tłuszczu. Sa gorące i chrupiące; można jeść je z najróżniejszymi dodatkami - cukrem, cynamonem, czekoladą, owocami, posypkami, a nawet - w wersji wytrawnej - z poutine. Tej ostatniej nie próbowałam, ale takie z nutellą, bananami, cukrem i cynamonem były smaczne. Mieliśmy i takiego ogona z duuużą ilością dodatków, ale ten był już nieco przeładowany. 😉 

Gdzie można zjeść ogony? W wielu miejscach można znaleźć stacjonarne sklepiki, a także food-trucki BeaverTails. I choć nie jest to wykwintny deser, to warto skosztować bobrowego ogona - choćby tylko po to, by znać smak specjału kanadyjskiego. 











Będąc w Toronto, nie należy zapomnieć, że stąd jest już bardzo niedaleko do wodospadu Niagara i wybrać się tam, by zobaczyć go, przepłynąć się statkiem, mając na sobie czerwoną pelerynkę chroniącą przed całkowitym zamoczeniem. A kiedy już wrócimy na stronę USA, raz jeszcze zerknąć na Niagarę - zwłaszcza wieczorem kiedy jest ona pięknie oświetlona reflektorami w kolorach białym, niebieskim i czerwonym. 


Do następnego razu, Kanado!

Print Friendly and PDF

No comments:

Post a Comment