Bakłażan nagle stał się przebojem kulinarnym naszego domu. Wcześniej jakoś nie specjalnie podbijał serca domowników. Owszem, w baba ganoush smakował, ale tylko niektórym. Tak zapiekany, lubiłam tylko ja. Aż nagle nastąpiła zasadnicza zmiana. Jeśli po obiedzie zostały jakiekolwiek resztki bakłażana, to rzadko kiedy mogły doczekać następnego dnia. Zawsze w kuchni pojawił się po cichutku jakiś turkuć-podjadek i wykończył to, co ewentualnie jeszcze zostało. A zaczęło się to wszystko niewinnie od propozycji dzieci, by w ramach przygotowań do Święta Dziękczynienia, zrobić sobie bezmięsny, a więc lżejszy tydzień. Głownie chodziło im o "zrobienie sobie miejsca na kanapkę Rossa i kartofelki". Choć zasadniczo nie mam problemów z takim jedzeniem i czasy, kiedy goszczenie wegetarian lub wegan przyprawiały mnie o palpitacje serca odeszły w przeszłość, to nadal uważam, że moja rodzina nie je na tyle wielu warzyw, by podołać wegetariańskim wyzwaniom. Jedno z dzieci zaproponowało to danie, bo bardzo jej zasmakowało, kiedy spróbowała ode mnie jakiś czas temu, gdy w ramach wspierania restauracji zamkniętych przez pandemię zamówiliśmy włoski obiad. No tak, ale jak to zamówienie pogodzić z niechęcią drugiego dziecka do parmezanu i trzeciego do warzyw? Powstał więc pakt. Pierwsze dziecko nic nie mówiło drugiemu o szczegółach. Z kolei ja, na pytania z gatunku - co jutro/dzisiaj na obiad, nie wdawałam się w dyskusje i nadmierne, zbędne detale. Potem drugie dziecko, czyli panna serowa przyznała, że trochę ją przerażała wizja jedzenia bakłażana, ale była bardzo pozytywnie zaskoczona jego smakiem. I nic nie wspomniała o serze. 😉 A dziecko trzecie, też zasmakowało w daniu i zaraz po obiedzie, zabezpieczało porcyjkę "na jutrzejszy lunch". Jak się okazuje, warto próbować i ryzykować. Choć w tym przypadku, chyba po prostu wpasowałam się w odpowiedni moment.
2 jajka
No comments:
Post a Comment