Od kilku tygodni nie mamy naszego regularnego ogrzewania, bo mamy remont. Gaz został odcięty, jedziemy wyłącznie na prądzie. Nagle doceniło się jak jest fajnie, gdy z grzewczych kratek wieje ciepłe powietrze. Co tu ukrywać - piecykami typu słynne peerelowskie farelki wiele się nie zdziała w kwestii ogrzewania. Bywa, że budzimy się w nieźle wychłodzonym domu, bo zaprogramowane grzejniki wyłączyły się i schłodziło się gwałtownie. Albo sami wyłączyliśmy piecyki, by dać im troszkę odpocząć. O ile niektóre pokoje i kuchnia są w miarę ciepłe, o tyle łazienka przypomina mi odwiedziny u cioci Zosi w Krakowie. Wyjście zimą do łazienki w jej mieszkaniu graniczyło z odwagą. Było tam tak strasznie zimno, że chodziłyśmy do niej w płaszczu. No ale to była stara kamienica, a łazienka znajdowała się w tej niedogrzanej części. Nikomu nie chciało się ani kupować węgla na jej ogrzewanie, ani dźwigać ekstra wiader z piwnicy. Pewnie gdyby ciocia i jej koleżanki współlokatorki gotowały, sprawy miałyby się inaczej. A tak - było jak było. Dobrze, że chociaż ciepła woda była w kranach.
Takie wspomnienia i zimne pomieszczenia w chłodne dni nastrajają do jedzenia ciepłych zup, które po prostu super rozgrzewają. Tym razem krupnik z dodatkiem grzybów. Dawno go nie robiłam, a na stronie o ukraińskim gotowaniu znalazłam zdjęcia i przepis na taki właśnie smakołyk. Mój zrobiłam jak zawsze, ale inspiracją do przypomnienia były właśnie ukraińskie rozmowy.