Café Campagne znajduje się w samym sercu Pike Place Market, na Post Alley. Restauracja jest przestronna i jasna. Stolików jest sporo - zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Te ostatnie rzecz jasna gdy jest ciepło i nie pada. 😉
Wystrój restauracji jest mieszanką stylu rustykalnego, w którym ozdoby stanowią beczki na wino czy półki z butelkami oraz typowo francuskiej sztuki malarskiej.
Drugie danie to doskonale upieczony i podany z kartoflami kurczak (Poulet Roti). Kurczak miał chrupiącą skórkę oraz idealnie upieczone i nie wysuszone mięso. Doprawiony był bardzo delikatnie - w zasadzie tylko solą.
Pomimo pewnego rozczarowania bœuf bourguignon, z Cafè Campagne wyszliśmy przyjemnie najedzeni i gotowi na oglądanie Nędzników i ich ciężkiego losu. Pozostał nam miły smak i poczucie, że wrócimy tu niedługo, bo w menu pozostało jeszcze sporo dań, których chętnie byśmy spróbowali.
Wystrój restauracji jest mieszanką stylu rustykalnego, w którym ozdoby stanowią beczki na wino czy półki z butelkami oraz typowo francuskiej sztuki malarskiej.
Kiedy trafiliśmy tu na obiad, obsługa zastrzegała się, że serwis jest nieco powolny ze względu na to, iż sporo jej gości wpadło na ten sam pomysł co my - połączenia francuskiej sztuki teatralnej i kulinarnej. Pomimo tych ostrzeżeń nie odczuwaliśmy tego w żaden sposób. W restauracji nie było tłoczno, a potrawy docierały do nas bardzo szybko.
Co jedliśmy? Rzec by można klasykę kuchni francuskiej. Na przystawki zamówiliśmy ślimaki pieczone w maślanym sosie z pietruszki, czosnku i szalotki (Escargots de Bourgogne), a podane z grzankami.
Nie mogło zabraknąć i zupy cebulowej. Była tak klasyczna jak tylko mogła być - na wierzchu pływała grzanka z hojną dawką serów comtè i grana padano - tak hojną, że ser spływał po zewnętrznych ściankach miseczki, tak jak powinien.
Uraczono nas też dużą dawką świeżych bagietek. Przyznam, że w pewnym momencie miałam cichą nadzieję, że nie dostaniemy ich więcej. Były pyszne, chrupiące i lekko ciepłe. Nie można było przestać ich jeść - niemal same wchodziły do buzi. Zajadaliśmy się nimi i w oczekiwaniu na kolejne dania, i jedząc ślimaki, i jedząc zupę.
Drugie danie to doskonale upieczony i podany z kartoflami kurczak (Poulet Roti). Kurczak miał chrupiącą skórkę oraz idealnie upieczone i nie wysuszone mięso. Doprawiony był bardzo delikatnie - w zasadzie tylko solą.
Kolejny klasyk kuchni francuskiej to bœuf bourguignon podany z delikatnymi kluskami - tego dania nie trzeba przedstawiać, bo jest to jedno z najbardziej znanych dań. O ile kurczak był zrobiony doskonale, o tyle to mięso nie do końca. Bardziej przypominało wołowinę z pieczarkami, w dość cienkim sosie. Brakowało w nim dodatków typowych dla bœuf bourguignon - perłowych cebulek, marchewki czy gęstego naturalnie sosu. Sama wołowina była dość twardawa.
Nie zdarza mi się zbyt często kończyć obiad deserem i drinkiem, ale Lillet Rosè Martini, powstałym na bazie wina Lillet Rosè, wódki soku cytrynowego i czarnego bzu aż prosił się o spróbowanie. Drink delikatny i smaczny. Piło się go z lekkością.
Deserem było ciasto Opera Cake - migdałowy biszkopt przekładany kremem i czekoladowym ganache. Całość dopełniona mandarynkami i kulką lodów waniliowych.
Drugi deser, który spróbowaliśmy to mus czekoladowy Chantilly. Wiele razy przymierzałam się by zrobić ten mus w domu, ale jakoś nigdy nie zdecydowałam się. Z chęcią więc spróbowałam go, pomimo ostrzeżeń, że może nie dotrzeć do mnie na czas. Ale dotarł. Podany efektownie z kulką lodów i ciasteczkiem migdałowym. Mus okazał się bardzo sycący, przez co nawet mała porcja deseru zadowoliła dwie osoby.
No comments:
Post a Comment