March 30, 2013
Wielkanocna babka drożdżowa
Babki drożdżowe lubiłam od dziecka. W czasach szkolnych, kiedy ferie trwały jeszcze i w poniedziałek, lubiłam rano, w opustoszałym, cichym domu zrobić sobie zrobić kakao (o ile było, bo w tamtych czasach to był luksus, ale to inna historia), ukroić kawałek babki i oddać się lekturze książki. Rodzice byli w pracy, więc nikt nie przeszkadzał, nikt nie zawracał głowy. Chłodne poranki wiosenne, zacieniony duży pokój, zwany szumnie salonem, którego okna wychodziły na południe, lekko poruszające się brązowe firanki. I ta błoga cisza. Takie wspomnienie zawsze wraca do mnie gdy po świętach wielkanocnych jem babkę drożdżową. Tyle, że u mnie w domu nikt ich nie piekł, a mama zawsze uważała, że ciasta drożdżowe są wybitnie trudne do przygotowania. I zaszczepiła tę wiarę we mnie na długie lata. W Polsce mieliśmy więc kupne babki, bo przecież można było pójść do cukierni i bez trudu kupić drożdżowe babki; w USA było to niewykonalne. Nie pozostało więc nic innego tylko nauczyć się robić je. Okazało się, że wcale nie jest to wyższa szkoła jazdy i najróżniejsze ciasta drożdżowe zaczęły gościć u nas w domu. Ten przepis mam od p. Zosi i od lat właśnie z niego piekę babki wielkanocne. Dla nas i dla innych. W szczytowym momencie piekłam je niczym w cukierni w ogromnych ilościach, by obdarować nimi przyjaciół. A bywało i tak, że jeszcze w wielkanocny poniedziałek piekłam kolejną, bo pierwsza błyskawicznie zniknęła.
March 17, 2013
Ptysie
Do ptysiów zbierałam się długo. Chyba tak samo długo jak do ciast drożdżowych. Teraz oczywiście mnie to śmieszy, ale zanim powstały ptysie, których mogłam się nie wstydzić, zaliczyłam kilka prób w czasie których ciasto nie rosło, za to wspaniale się paliło. Ileś razy uruchomiły się czujniki dymu i ptysie kończyły się w zamglonej od dymu kuchni, zaś ja latałam po domu z mokrą ścierą, którą wachlowałam intensywnie wokół czujników.
Ale ptysie lubiłam od dziecka i raz na jakiś czas podejmowałam kolejną próbę. W końcu wzięłam siebie samą na poważną rozmowę, w czasie której powiedziałam sobie, że tyle różnych rzeczy w życiu robiłam, które wychodziły mi dobrze, choć były dużo bardziej skomplikowane niż ptysie. No i podziałało. Ptysie wyszły jak trzeba.
Ale ptysie lubiłam od dziecka i raz na jakiś czas podejmowałam kolejną próbę. W końcu wzięłam siebie samą na poważną rozmowę, w czasie której powiedziałam sobie, że tyle różnych rzeczy w życiu robiłam, które wychodziły mi dobrze, choć były dużo bardziej skomplikowane niż ptysie. No i podziałało. Ptysie wyszły jak trzeba.
March 13, 2013
Sękacz prawie prawdziwy
Sękacz kojarzy mi się z Suwałkami. I z Pierwszą Komunią. Stamtąd bowiem pochodził pierwszy jaki kiedykolwiek jadłam. Najpierw odbył długą drogę PKSem - przywieziony przez matkę chrzestną. A potem podany był w czasie pierwszokomunijnego przyjęcia, na które byłam zaproszona bardzo dawno temu. Był pyszny i taki inny niż jakiekolwiek ciasta, które do tej pory jadłam.
Był jak z obrazka. Miał piękne kolce. Aż korciło, by któregoś ułamać. A w środku oczywiście była dziura po wałku.
Nigdy później nie jadłam już tak dobrego sękacza. A tamten wspominam z dużym sentymentem. Nie tylko zrobił furorę smakową - wśród gości mało kto znał smak sękacza. No i sam jego wygląd. W ponurych czasach połowy lat osiemdziesiątych, takie ciasto było prawdziwym rarytasem. I ciekawostką, bo wtedy mało kto cenił takie cudeńka regionalne. Obowiązywała sztampa i jednolitość. Dopiero później doceniono przysmaki regionalne. Zapanowała na nie moda, zaczęto je rejestrować niczym patenty. Sękacze zaś zaczęły pojawiać się w sklepach, sprzedawane na kawałki.
Ostatnio na lekcji w Szkole Polskiej mieliśmy omawiać województwo warmińsko-mazurskie. Jak zawsze w książce do geografii podany był przysmak regionalny. I choć Suwałki nie leżą w województwie warmińsko-mazurskim, to nie gdzie indziej, a właśnie tu wymieniony został sękacz. Nie sposób było przejść obok niego obojętnie. Dzieci z mojej klasy były już przyzwyczajone do próbowania różnych specjałów lokalnych, więc i sękacz musiał zawitać u nas w klasie. Nie było mowy, by robić go tak jak tradycja nakazuje na wałku obracanym nad ogniem. Nie bardzo było też gdzie kupić taki tradycyjny sękacz. Ale można było spróbować upiec go w zwykłej formie do pieczenia babek. Wybrałam najbardziej fikuśną by powstały choćby namiastki nierówności i kolców sękacza i..... Wyszedł całkiem nieźle! Miał warstwy wyraźnie odcinające się jedna od drugiej, a na bokach nierówności. A co najważniejsze, wszystkim smakował i momentalnie zniknął!
Był jak z obrazka. Miał piękne kolce. Aż korciło, by któregoś ułamać. A w środku oczywiście była dziura po wałku.
Nigdy później nie jadłam już tak dobrego sękacza. A tamten wspominam z dużym sentymentem. Nie tylko zrobił furorę smakową - wśród gości mało kto znał smak sękacza. No i sam jego wygląd. W ponurych czasach połowy lat osiemdziesiątych, takie ciasto było prawdziwym rarytasem. I ciekawostką, bo wtedy mało kto cenił takie cudeńka regionalne. Obowiązywała sztampa i jednolitość. Dopiero później doceniono przysmaki regionalne. Zapanowała na nie moda, zaczęto je rejestrować niczym patenty. Sękacze zaś zaczęły pojawiać się w sklepach, sprzedawane na kawałki.
Ostatnio na lekcji w Szkole Polskiej mieliśmy omawiać województwo warmińsko-mazurskie. Jak zawsze w książce do geografii podany był przysmak regionalny. I choć Suwałki nie leżą w województwie warmińsko-mazurskim, to nie gdzie indziej, a właśnie tu wymieniony został sękacz. Nie sposób było przejść obok niego obojętnie. Dzieci z mojej klasy były już przyzwyczajone do próbowania różnych specjałów lokalnych, więc i sękacz musiał zawitać u nas w klasie. Nie było mowy, by robić go tak jak tradycja nakazuje na wałku obracanym nad ogniem. Nie bardzo było też gdzie kupić taki tradycyjny sękacz. Ale można było spróbować upiec go w zwykłej formie do pieczenia babek. Wybrałam najbardziej fikuśną by powstały choćby namiastki nierówności i kolców sękacza i..... Wyszedł całkiem nieźle! Miał warstwy wyraźnie odcinające się jedna od drugiej, a na bokach nierówności. A co najważniejsze, wszystkim smakował i momentalnie zniknął!
March 10, 2013
Babka szampańska
Szukając ciekawego ciasta do jeszcze ciekawszej formy do pieczenia znalazłam przepis na blogu Moje wypieki. Idealnie pasował do mojej formy, bo używał takiej samej fikuśnej foremki! Zaryzykowałam i okazało się, że babka też jest bardzo dobra, a do tego bardzo prosta w robieniu.
Babkę tak upieczoną można podać samą, można polać ją czekoladą, a można też zrobić do niej sos owocowy. W żadnej z tych kombinacji nie może nie smakować. Po prostu jest pyszna. Nawet jeśli nie jest upieczona w takiej fikuśnej foremce.
Babkę tak upieczoną można podać samą, można polać ją czekoladą, a można też zrobić do niej sos owocowy. W żadnej z tych kombinacji nie może nie smakować. Po prostu jest pyszna. Nawet jeśli nie jest upieczona w takiej fikuśnej foremce.
March 09, 2013
Quiche z kurkami
Nigdy nie myślałam, że ten prosty quiche może zrobić taką furorę wśród znajomych. Najsmaczniejszy jest z kurkami, choć pieczarki też pasują smakowo do tej kombinacji. Inne świeże grzyby myślę, że też by pasowały, natomiast grzyby suszone mają jednak zbyt intensywny smak i lepiej je zmieszać z innymi. Quiche smakuje i na ciepło, i na zimno. A w kombinacji z czerwonym barszczem jest po prostu doskonałym daniem.
Subscribe to:
Posts (Atom)