W Polsce nigdy
nie piekłam ciast, które wymagałyby drożdży – przede wszystkim, dlatego, że
moja mama uważała ciasta drożdżowe za praktycznie niewykonalne. Dlatego, jeśli
ktoś miał ochotę na babkę drożdżową, kupował ją w Hali. Była naprawdę dobra. W pewnym momencie, tuż przed wyjazdem do USA zdarzyło mi się kilka razy zrobić pizzę - łącznie z ciastem i wyszło ono dobrze, co przekonało mnie, że nie taki diabeł straszny. No ale pizza i ciasto nieco się różnią.
W 1982 roku tata
przywiózł z Libii suszone drożdże – francuskie w małej puszce. To była nowość,
bo w Polsce wtedy nie były znane. Rosły
jak szalone. Użyliśmy ich do ciasta na pizzę i pamiętam jak nam urosły tak szybko,
że reszta jeszcze nie była gotowa. W pośpiechu przekładaliśmy zaczyn do większej miski, by nam nie uciekł.
W USA świeże
drożdże są bardzo mało popularne. Przede wszystkim ze względu na cenę. Dlatego
zawsze używałam bez żadnych oporów suchych drożdży. Sprawdzały się idealnie - od czasu pierwszych chlebów pieczonych jeszcze w Kentucky aż po baby i inne ciasta. Latami więc używałam takich drożdży piekąc
coraz to kolejne wypieki drożdżowe i przekonując się, również i o tym, że mama nie miała racji i ciasta drożdżowe wcale nie są takie trudne.
Nastały czasy
gości z Polski. Niemal każda z goszczących u nas pań, która chciała upiec coś drożdżowego, podejrzliwie i z dużym niedowierzaniem patrzyła, gdy tłumaczyłam, że
suche drożdże są równie dobre. Suche kuleczki zdecydowanie nie wzbudzały w nich zaufania. Ale wkrótce każda, bez wyjątku, przekonywała się, że to ja mam rację.
Co więcej – każda wyjeżdżała z paczką drożdży, a ja od tamtych czasów wysłałam
do Polski wiele funtów suchych drożdży, które okazały się niezawodne – i w porównaniu ze
świeżymi, i w porównaniu z polskimi
suchymi.
Nie raz
uczestniczyłam w dyskusji na temat drożdży. I przyznam szczerze, że są to dla
mnie dyskusje z gatunku o wyższości świąt
Wielkanocnych nad Bożym Narodzeniem. Nie widzę żadnej różnicy w tym jakich
drożdży używam i jedząc ciasto drożdżowe czy chleb nie umiem powiedzieć jakie były użyte.
Ostatnio piekłam sporo na świeżych drożdżach, a po nich na suchych. Nie było
różnic smakowych ani też różnic w jakości ciasta. Każde wychodziło dobre.
Podobnie rzecz się miała i z chlebem, i z bułkami. Każdy chleb i każda bułka były smakowite i udane.
Według mnie przy pieczeniu chleba, bułek czy ciast drożdżowych najważniejsze są
dwie sprawy. Po pierwsze, nie należy przesadzić z ilością drożdży. Nie należy ich
dawać zbyt dużo, gdyż może to popsuć smak. Drożdże mają sprawić, że ciasto
rośnie, a nie dodawać mu smaku. Dlatego trzeba się trzymać przepisu i nie ulepszać go na własną rękę, dodając więcej drożdży. Jeśli już, to zmniejszam ich ilość w starych przepisach, a nie zwiększam. Po drugie, należy być cierpliwym i pozwolić
ciastu wyrosnąć na każdym etapie jego produkcji – a więc i kiedy zagnieciemy
wszystkie składniki, i później, gdy ciasto ostatecznie uformujemy do pieczenia. Jeśli tak będziemy postępować, wówczas i ciasta, i bułki czy bułeczki, i chleby będą takie, jak powinny być.
Pytanie - gdy używam polskiego przepisu w USA - 25 g polskich drożdży. Ile dać tych amerykańskich w proszku?
ReplyDeleteDodaję połowę ilości - czyli jeśli w polskim przepisie jest 25 g świeżych drożdży, daję ok. 12-13 g drożdży suchych.
Delete