Rolada, a zwłaszcza kawowa jest jednym z ulubionych ciast w naszym domu. Ile razy nie zrobię, znika momentalnie. Tym razem, korzystając ze skarbów lata i świeżych owoców, postanowiłam zrobić roladę malinowo-kawową - krem malinowy i maliny w środku, a na zewnątrz krem kawowy. Kombinacja świetna, bo maliny idealnie się łączą smakowo z kawą. Rolada była nadal leciutka i delikatna, a jednocześnie nabrała letniego charakteru. No i jak to bywało w przeszłości, uświetniła lipcowe okazje urodzinowo-imieninowe.
Lody, desery, rolada czy inne ciasta polane tym sosem nabierają niesamowitego smaku. Niby nic - trochę malin, jeżyn lub też ich mieszanki oraz odrobina Crème de cassis lub likieru Chambord. A jednak. Ma delikatną konsystencję, piękny zapach i kolor, a przede wszystkim wspaniały smak. Używam go i do polewania deserów i ciast, jak i do smarowania rolady zanim dodam krem. I choć nie lubię przecierania malin i jeżyn, to jednak sos ten jest wart tego wysiłku.
Baba ganoush lub baba ghannouj to jeden z najlepszych sposobów na przygotowanie bakłażana. Ale nie każde baba ganoush jest dobre. Czasem wyraźnie w nim czuć spaleniznę; chyba jednak nie jest to kwestia wypadku przy pracy, a sposobu przygotowywania. Ja wolę takie bez dodatkowych efektów smakowych.
Uwielbiam baba ganoush jako dodatek do pieczonego łososia. Ale i z mięsem jest pyszne. Często kupowaliśmy je w naszym ulubionym bistro tureckim, Mezé. Żadne inne nam tak nie smakowało. Co prawda moje poszukiwania idealnej receptury (czytaj jak najbardziej zbliżonej do tej z Mezé) będą trwać, ale i z tego baba ganoush byłam bardzo zadowolona.
Lato w pełni. Sezon owocowy rozpieszcza - po truskawkach wszędzie zaczęły rządzić jagody i maliny. Nie jemy ich, a pochłaniamy. Ale czasem się zdarzy, że zostanie miseczka malin - nie takich ślicznych jak zaraz po kupieniu. Po kilku kruszonkach z owocami jagodowymi i lodami waniliowymi przyszedł więc czas na bułeczki nadziewane malinami - malinianki. W naszym domu jednak nie są one w stanie zdetronizować jagodzianek, które zdecydowanie wygrały z nimi i są uważane powszechnie za lepsze. Malinianki uznane zostały za dobre, a nawet bardzo dobre, ale nie tak jak malinianki.
I znowu myślami wracam do Mezé, gdzie było najlepsze tabbuleh jakie jadałam. W odpowiedniej proporcji wymieszane były pomidory, ogórki, cous cous i pietruszka. Zwykle tabbuleh ma - według mnie - stanowczo za dużo pietruszki, przez co smak, a także wygląd sałatki jest zbyt nią zdominowany. A przecież pietruszka ma podkreślać inne smaki, a nie je tłumić. Tabbuleh z Mezé wyróżniało się tym, że takie nie było. Po nagłym zamknięciu Mezé nie jadłam tabbuleh. Ostatnio jednak na spotkanie lunchowe przyniosła tę sałatkę Stephanie. Przypomniała mi w ten sposób jak bardzo lubię tabbuleh.
Sezon jagodowy po prostu zachęca do robienia jagodzianek. Mogę je robić w nieskończoność, a w domu i okolicy zawsze się znajdą chętni do pomocy w konsumpcji. Jeszcze się nie zdarzyło, by jagodzianki się zmarnowały. A że co chwila pojawia się kolejny przepis na jagodzianki, to mam motywację do wypróbowania go, by znaleźć taki, który jest absolutnie najlepszy. Tym razem zaintrygował mnie przepis z blogu Gotowanie cieszy, - przede wszystkim dlatego, że przypomina mi mój ulubiony przepis,wielokrotnie wykorzystywany do jagodzianek i innych bułeczek. Różni się jednak znacząco ilością dodanego masła. Każdy przepis wzbogacam o moją stałą modyfikację - otartą skórkę z cytryny, która nadaje jagodziankom wspaniałego smaku - nawet w tej części gdzie nie ma jagód.
Na targu w Morgan Hill kupiłam przepyszną pastę pomidorową. Można było ją wyjadać paluchem z pojemniczka. Niestety, jak to bywa w przypadku takich pyszności, była zrobiona przez lokalnego producenta różnego typu past i dodatków, takich jak hummus czy dipy. Cóż było więc robić - trzeba było zacząć poszukiwania własnej wersji pasty. Ta wersja, choć zdecydowanie inna niż pasta z Morgan Hill, nie jest zła i doskonale nadaje się do pojadania z chipsami, krakersami czy pitą. A kiedy nam się znudzi, można ją wykorzystać jako dodatek do sosu pomidorowego do gołąbków - nada im nieco inny smak niż tradycyjny sos pomidorowy.
Zbliżały się urodziny Ali - 8 lub 9, już nawet nie pamiętam. Rodzinnym zwyczajem planowaliśmy wyjście do restauracji wybranej przez dostojnego jubilata. Zastanawialiśmy się po cichu co zrobimy, gdy Ala wybierze jakiś fast-food, typu McDonald's. Tymczasem ona bez wahania wybrała Chantanee. Już wtedy bowiem była to nasza ulubiona tajska restauracja. Co prawda od czasu kiedy zmieniła lokalizację w Bellevue,korzystamy z jej siostrzanej restauracji Pen Thai w Bothell, jednak nie ma to większego znaczenia, gdyż pod względem jedzenia są one nierozróżnialne. Jedzenie w nich obu jest absolutnie rewelacyjne. Nie można stąd wyjść głodnym czy niezadowolonym, bo ogromne menu sprawi, że spokojnie coś sobie znajdziemy. Przez lata niektóre rodzaje jedzenia przerobiłam dość systematycznie - np. curry. Spróbowałam wszystkich i dzięki temu mam swoje zdanie na ich temat.
Clam chowder kojarzy mi się z przyjazdem na Northwest i naszymi długimi wycieczkami po okolicy. Szczególnie, te które wiązały się z korzystaniem z promów dowożących na różne wyspy i półwyspy, zwykle kończyły się wizytą w barze na promie i jedzeniem clam chowder robionym przez Ivar's. Ta zupa, po intensywnym dniu zwiedzania smakowała jak mało która. Ta zupa powstała w wyniku eksperymentu kulinarnego. Nie była zła, choć do Ivar's - z przykrościa stwierdzam - było jej daleko. Nie poddaję się jednak i za jakiś czas zrobię ją znowu, choć pewnie inaczej.
Dostałam butelkę Sangrii. Powstał drink czy dwa, a potem butelka trafiła do lodówki. I tak tam stała zapomniana. Nikt na nią nie spojrzał, a jeśli już, to po to, by przesunąć ją głębiej i zrobić miejsce dla innych rzeczy. W końcu zlitowałam się nad nią - bardziej z chęci pozbycia się jej niż faktycznej chęci picia. I nagle okazało się, że jest pyszna! A to dzięki owocom jakie w niej wylądowały i nadały smaku. Na imprezie zniknął dzban Sangrii i owoce, które nią przesiąkły. I tak się zaczęło! Teraz już Sangria nie ma szansy tyle leżakować w lodówce.
Bób najlepiej smakuje latem. Najlepiej taki z bazarku - kupowany w kilogramowych workach. Ugotowany w osolonej wodzie, wciąga w jedzenie niczym narkotyk. Z bobu, można też zrobić zupę. Bardzo prostą i bardzo letnią. Co prawda jest serwowana na gorąco, ale bób, koperek i młode kartofelki nadają jej smaku lata.
Kiedyś bardzo chciałam wypić aperitif. Wydawało mi się bowiem, że to wspaniały napój podawany na bardzo eleganckich przyjęciach - koniecznie latem i koniecznie w ogrodzie. Wyobrażałam sobie - na podstawie filmów - jak musi być super fajnie tak sączyć aperitif i chodząc po ogrodzie i rozmawiając z innymi gośćmi. Z czasem się okazało, że apertif można zrobić samemu w najróżniejszy sposób, bo to jest po prostu drink podany przed posiłkiem, a nie jakiś konkretny. Można na przykład zrobić go z vermouthu. I nie koniecznie musi to być jakiś znany drink - wystarczy wykorzystać sezonowe owoce, by nasz aperitif nabrał i pięknego koloru, i pięknego smaku.