Zwykle, kiedy jesteśmy w Polsce, nie mamy zbyt wielu okazji do jedzenia poza domem. A to dlatego, że jesteśmy goszczeni przez znajomych i rodzinę, i przysłowiowa polska gościnność nie pozwala im potraktować nas obiadem restauracyjnym. Nierzadko jednak przy smakołykach domowych słyszymy o restauracjach czy kawiarniach, które lubią odwiedzać. Od pewnego czasu usiłujemy to zmienić, umawiając się ze znajomymi na spotkania w miejscach, które sami pragniemy odwiedzić lub też ochoczo wędrując do miejsc nam nieznanych, a zaproponowanych i polecanych przez znajomych. A i sami staramy się zajrzeć do tej czy innej knajpki lub kafejki, by wyrobić sobie zdanie.
Od lat słyszeliśmy o wspaniałych restauracjach Chłopskie Jadło, nastawionych na serwowanie tradycyjnych polskich potraw. I faktycznie, można tu było sobie podjeść po polsku, ale ... Restauracja ta nie zrobiła na mnie większego wrażenia, gdyż ewidentnie nastawiona była na obsługę i dogadzanie klientom zagranicznym. My do takich sie nie zaliczamy, choć za granicą mieszkam praktycznie większość mojego życia. Mówię jednak po polsku, co od razu stawia mnie na pozycji "swojego klienta". W Chłopskim Jadle na Grodzkiej w Krakowie było właśnie tak. Nie miałam szansy konkurować z grupą japońskich turystów i musiałam odczekać, aż zakończą oni sesję fotograficzną z ubranymi w stroje ludowe modelami. Nam sesji nie zaproponowano. ;) Pomimo próśb o miejsce na dworzu, zostaliśmy posadzeni na sali w piwnicy. Nie było źle, ale w letni wieczór woleliśmy taras/ogródek - zawszeć to przyjemniej posiedzieć na zewnątrz. Obsługa była dość szybka, ale jedzenie niestety mocno przeciętne.
Na przystawkę dostaliśmy pajdy chleba z dodatkami - smalcem i serkiem ze szczypiorkiem. Niestety na pięć osób ta przystawka nie była wystarczająca. Wyraźnie policzona była tylko na dorosłych, a nie na dzieci, które miały patrzeć jak rodzice ją pałaszują. No cóż - darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda - była to przystawka podawana poza kartą. Jakoś to rozdzieliśmy i przystąpiliśmy do próbowania innych specjałów. Zamówioną z karty przystawka był tatar - wyglądał ładnie i podany był jak trzeba, z posiekanym ogórkiem, cebulką i żółtkiem. Smakował też dobrze. Na zasadniczy obiad zamówiliśmy kilka potraw - ruskie pierogi, wątróbkę z jabłkami, gulasz wieprzowy Macieja z kaszą pęczak i pietruszką, schabowy po chłopsku z kartoflami i ogórkiem kiszonym oraz żeberka po chłopsku z kopytkami i kapustą. Jedzenie nie było złe - najedliśmy się do syta, a nawet więcej, ale przyznam, że było dość nijakie i jadałam lepsze. Nie zrobiło ono na nas większego wrażenia, ani też nie sprawiło, że chcielibyśmy wrócić tu szybko i popróbować innych potraw. Ale, mamy zaliczone i wiemy czego się spodziewać.
ul. Grodzka 9
31-006 Kraków
+48 725 100 559
Dokładnie odwrotne wrażenia mieliśmy w Zapiecku na Freta w Warszawie, gdzie pożywiliśmy się przede wszystkim pierogami, choć nie tylko. Pierogi były bardzo dobre; próbowaliśmy najróżniejszych - i wytrawnych (ruskie, z mięsem, z kapustą i grzybami), i owocowych (z jagodami i z jabłkami i cynamonem). Olbrzymie, z dużą ilościa farszu, suto okraszone skwarkami lub polane śmietaną. Czuło się, że pierogi są świeże, a nie leżakowały miesiącami w zamrażalniku. Pomimo upału, Ola skusiła się również i na rosół, który według niej był przepyszny i wart zjedzenia - esencjonalny, z kluseczkami i wszystkimi dodatkami jakie rosół powinien zawierać. Zamówiliśmy również naleśniki orkiszowe z pieczarkami i ze szpinakiem, zapiekane z serem i sosem pomidorowym. Jedzenie pozostawiło w nas miłe poczucie nasycenia, a także chęć powrotu do Zapiecka i popróbowania innych potraw, które tak zachęcały swym opisem i fotografiami w menu oraz na talerzach innych gości.
Zapiecek - wiele lokalizacji, ja odwiedziłam tą:
ul. Freta 18
Warszawa
Niestety wizyta w Jeff's na Polach Mokotowskich nie była już tak udana. Restauracja mocno trąciła podróbką. Kelnerka nie była w stanie prawidłowo wymawiać angielskich nazw potraw, a jedzenie nazwałabym przeciętnym. Być może, jeśli nie ma się do czynienia z kuchnią amerykańską, to jedzenie tutaj smakuje. Sama kuchnia amerykańska jest w sumie dość uboga, ale pewne rzeczy są w niej dobre - jak choćby steki. Te w Jeff's nie dorównywały stekom jakie typowo zamawia się w restauracjach amerykańskich.
Turkey club sandwich wyglądem przypominała bardziej kebaba niż kanapkę - na patyczki do kebabów nadzianych było kilka warstw pieczywa, boczku, indyka i warzyw. Z kolei żeberka pokryte były grubą warstwa sosu barbecue, który całkowicie zdominował ich smak. Bardziej czuło się sos niż smak mięsa. Najlepsza okazała się truskawkowa margarita. Najciekawszy był wystrój restauracji - różnego rodzaju logo i znaczki z całych Stanów. Rozśmieszyły mnie puszczane w toalecie lekcje wymowy angielskiej. Najwyraźniej jednak obsługująca nas pani ich nie przerobiła, sądząc po jej kłopotach z prawidłowym mówieniem nazw serwowanych potraw oraz poprawianiem naszej wymowy. Interesujące doświadczenie.
Jeff's - wiele lokalizacji, ja odwiedziłam tą:
Żwirki i Wigury 32
02-109 Warszawa
+48 825 16 50
Jeff's
Z kolei wizyta w Karczmie na Piwnej w Ożarowie Mazowieckim była bardzo miłym doświadczeniem kulinarnym. Karczma już od zewnątrz ładnie się prezentowała, a w środku urządzona była w ludowym stylu. Do podawania używano fajansu Bolesławca. Chyba stałam się już starą polonuską, bo taki wystrój i taki styl bardzo mi odpowiada. W Karczmie zdecydowanie dominowało jedzenie rodzime. Na przystawkę dostaliśmy chleb ze smalcem i ogórkiem. Było go na tyle dużo, że trzeba było uważać, by się nie najeść przed nadejściem dań głównych. Podano nam też bardzo smaczny żurek na zakwasie - były w nim i jajka, i kiełbasa. Smakował wyśmienicie. Na drugie danie wybraliśmy żeberka z kopytkami, golonkę i zapiekane polędwiczki. Każdemu daniu towarzyszyły surówki lub warzywa podane na ciepło - kapusta i buraczki. Porcje były ogromne - nie sposób było je zjeść, ale bez problemu dostaliśmy pudełka na wynos. W zasadzie jedyny zastrzeżeniem jakie mam to ilość sosu na żeberkach - można było zdejmować go łyżką, co zresztą uczyniłam. Dalej już było dobrze.
Z kolei wizyta w Karczmie na Piwnej w Ożarowie Mazowieckim była bardzo miłym doświadczeniem kulinarnym. Karczma już od zewnątrz ładnie się prezentowała, a w środku urządzona była w ludowym stylu. Do podawania używano fajansu Bolesławca. Chyba stałam się już starą polonuską, bo taki wystrój i taki styl bardzo mi odpowiada. W Karczmie zdecydowanie dominowało jedzenie rodzime. Na przystawkę dostaliśmy chleb ze smalcem i ogórkiem. Było go na tyle dużo, że trzeba było uważać, by się nie najeść przed nadejściem dań głównych. Podano nam też bardzo smaczny żurek na zakwasie - były w nim i jajka, i kiełbasa. Smakował wyśmienicie. Na drugie danie wybraliśmy żeberka z kopytkami, golonkę i zapiekane polędwiczki. Każdemu daniu towarzyszyły surówki lub warzywa podane na ciepło - kapusta i buraczki. Porcje były ogromne - nie sposób było je zjeść, ale bez problemu dostaliśmy pudełka na wynos. W zasadzie jedyny zastrzeżeniem jakie mam to ilość sosu na żeberkach - można było zdejmować go łyżką, co zresztą uczyniłam. Dalej już było dobrze.
Karczma na Piwnej
Piwna 3
05-850 Jawczyce
Blikle zasadniczo rozczarowuje. Przede wszystkim napuszoną obsługą. Sprawiła ona, że nie chce mi się tam jeździć. Absolutnym anty-przebojem był moment, gdy zajmująca się mną pani ekspedientka, bez żadnego wyjaśnienia, przerwała w połowie przyjmowanie ode mnie zamówienia, aby obsłużyć anglojęzycznych gości, którzy stanęli za mną. Wiem, że Polacy słyną z gościnności, ale to chyba była gościnność kiepsko pojęta i pozostawiła niesmak.
Jagodzianki i pączki Bliklego nadal uważam za dobre i warte kupna, choć przyznam szczerze, że w porównaniu z tymi, kupowanymi w innych miejscach są dość drogie i małe. Niestety inne ciastka nie zawsze zachęcały do kupna - niektóre z nich, przynajmniej na moje oko, nosiły ślady długiego pobytu w lodówce. A to chyba nie jest najlepsza reklama cukierni. Dotyczy to zresztą wszystkich ciastek. To czym zaskoczył mnie Blikle, to sporym asortymentem pralinek. Prezentowały się elegancko i smakowicie; z pewnością nadają się na efektowny prezent z gatunku pamiątek z Warszawy.
Cukiernia Blikle - wiele lokalizacji, ja odwiedziłam tą:
Cukiernia Bliklego - ciastka |
Cukiernia Bliklego - ciastka |
Cukiernia Bliklego - ciastka |
Cukiernia Bliklego - ciastka |
https://www.blikle.pl/
Nowy Świat 33
Nowy Świat 33
Warszawa
669 609 706
Na gorącą czekoladę w Wedlu zawsze chciałam pójść. Mama nie raz opowiadała jak to - będąc młodą dziewczyną - chadzała do Wedla na Szpitalnej. Niestety - w dzieciństwie nie zaznałam takiej przyjemności i nigdy tam z rodzicami nie byłam, zaś moja młodość przypadła na czasy kryzysu i w Wedlu na Szpitalnej można było co najwyżej stanąć w kolejce po wykupienie słodyczy na kartki. O gorącej czekoladzie można było pomarzyć lub posłuchać opowieści starszych osób. Dopiero podczas jednej z wizyt w Polsce miałam okazję udać się na Szpitalną i skosztować czekolady na gorąco. Nawet świadomość ile trzeba się później namęczyć, by ją spalić, nie zmąciła mi radości wypicia filiżanki tych pyszności. Sama nie wiem, która jest pyszniejsza - tradycyjna czy mleczna. Próbowaliśmy też i gorzkich czekolad do picia - jeśli się lubi gorzką czekoladę, to na pewno i ta wersja nam zasmakuje.
Już sama pijalnia czekolady, zwana nomen omen Wedel Staroświecki sklep, jest warta jej odwiedzenia - jest tu i sklepik, w którym można kupić wyroby Wedla, i utrzymana w staroświeckim stylu kawiarenka - obsługujące kelnerki wyglądają nieco jak pokojówki z czasów Lalki czy Godziny pąsowej róży. Na ścianach pieknie oprawione obrazy, a między salami zakończone łukiem przejście z przepięknie wykończoną framugą. Jest to niewątlpliwie eleganckie miejsce, które warto odwiedzić. Dodatkowo - przy odrobinie szczęścia można trafić na pokazy dekorowania słynnych torcików wedlowskich. Wygląda to rewelacyjnie, zwłaszcza, że na miejscu można zamówić dowolny wzorek i dedykację. Według mnie jest to super pomysł na prezent.
Torciki wedlowskie z napisami robinymi na zamówienie |
Wedel - słynna gorąca czekolada |
Pralinki w Wedlu |
Staroświecki Sklep
ul. Szpitalna 8
Warszawa
Idąc tropem cukierni, warto zajrzeć do Karmello. Jest to sieć kawiarenek, w których można wypić kawę i zjeść deser. Mnie jednak kojarzy się przede wszystkim z pralinkami, które można tu kupić. Dopieszczone, dekoracyjne, efektowne i naprawdę smaczne. Bardzo przypadły mi do gustu, a także zrobiły furorę wśród obdarowanych znajomych. Doskonale pokazały, że czekoladki moga robić i zakłady o mniejszej renomie niż Wedel czy Wawel. Przyznam wręcz, że Wedel nie jest już tak dobry jak kiedyś był - czekoladki-cukierki, takie jak Bajeczny czy Pierrot, o które staczało się bitwy, są dość gliniaste i mało rozróżnialne w smaku. W Karmello wybór jest tak duży, że gdybym miała sama decydować, które kupić, to chyba bym nie była w stanie. Dlatego najlepiej zdać się na los i na to co pani włoży do pudełka z mieszanką pralinek. Jeśli nawet nie mamy ochoty usiąść w Karmello na kawę, to warto tu zajrzeć, by kupić czekoladki na wynos i na efektowne prezenty z Polski dla wielbicieli czekoladek.
Idąc tropem cukierni, warto zajrzeć do Karmello. Jest to sieć kawiarenek, w których można wypić kawę i zjeść deser. Mnie jednak kojarzy się przede wszystkim z pralinkami, które można tu kupić. Dopieszczone, dekoracyjne, efektowne i naprawdę smaczne. Bardzo przypadły mi do gustu, a także zrobiły furorę wśród obdarowanych znajomych. Doskonale pokazały, że czekoladki moga robić i zakłady o mniejszej renomie niż Wedel czy Wawel. Przyznam wręcz, że Wedel nie jest już tak dobry jak kiedyś był - czekoladki-cukierki, takie jak Bajeczny czy Pierrot, o które staczało się bitwy, są dość gliniaste i mało rozróżnialne w smaku. W Karmello wybór jest tak duży, że gdybym miała sama decydować, które kupić, to chyba bym nie była w stanie. Dlatego najlepiej zdać się na los i na to co pani włoży do pudełka z mieszanką pralinek. Jeśli nawet nie mamy ochoty usiąść w Karmello na kawę, to warto tu zajrzeć, by kupić czekoladki na wynos i na efektowne prezenty z Polski dla wielbicieli czekoladek.
Karmello - wiele lokalizacji, ja odwiedziłam tą:
ul. Chmielna 11
Warszawa
Na lody warto się w Warszawie wybrać w kilka miejsc. Jest lodziarnia Wojciecha Hodunia na Starym Mieście na Nowomiejskiej. Jest tu relatywnie duża oferta smakowa. Lody są dobre, ale moim zastrzeżeniem jest to, że nie są mocno zmrożone. Rzadko kiedy zdążę je zjeść zanim pociekną mi po wafelku. Miejsce to jest jednak na tyle popularne, że praktycznie nie udało mi się tu jeszcze kupić lodów z marszu - niemal zawsze trzeba odstać krótszą lub dłuższą kolejkę, która w weekendy potrafi liczyć sobie kilkadziesiąt osób. Nie podoba mi się natomiast obsługa - mało życzliwa, niechętna do odpowiadania na pytania; wyraźnie rozpieszczona jest sukcesem lodziarni i nie zależy jej na tym by zyskać nowych klientów. Dzieci były zaskoczone, iż lodziarnia nie oferuje próbek lodów, które pomogłyby im zadecydować jakiego smaku lody zamówić. A do tego przyzwyczaiły się i w USA, i w Kanadzie. No cóż- co kraj, to obyczaj.
Dużo przyjemniejsza była lodziarnia-kawiarnia Grycana na Nowym Świecie w Warszawie. Tu jednak po prostu siedzieliśmy, delektując się najróżniejszymi deserami lodowymi. Niestety kawiarnia-lodziarnia ma jeden zdecydowany mankament - zamawianie przy kasie, zamiast u kelnera podchodzącego do stolika. Nie do końca mogę zrozumieć logikę tego rozwiązania, gdyż kelnerzy i tak przynoszą zamówienie do stolika. Zamawianie przy kasie nie jest wygodne, zwłaszcza, gdy się jest wiekszą grupą. Ale same lody i desery, a także kawa na zimno były przepyszne. Ale co tu dużo mówić - w Polsce nawet i zwykła sieciówka Coffee Heaven w Wilanowie oferowała latem ostatniego roku smakowite desery lodowe z sosem truskawkowym. Zaczęliśmy od jednego "na spółkę" by szybko "domówić" kolejne - tym razem dla każdego. ;)
Na lody warto się w Warszawie wybrać w kilka miejsc. Jest lodziarnia Wojciecha Hodunia na Starym Mieście na Nowomiejskiej. Jest tu relatywnie duża oferta smakowa. Lody są dobre, ale moim zastrzeżeniem jest to, że nie są mocno zmrożone. Rzadko kiedy zdążę je zjeść zanim pociekną mi po wafelku. Miejsce to jest jednak na tyle popularne, że praktycznie nie udało mi się tu jeszcze kupić lodów z marszu - niemal zawsze trzeba odstać krótszą lub dłuższą kolejkę, która w weekendy potrafi liczyć sobie kilkadziesiąt osób. Nie podoba mi się natomiast obsługa - mało życzliwa, niechętna do odpowiadania na pytania; wyraźnie rozpieszczona jest sukcesem lodziarni i nie zależy jej na tym by zyskać nowych klientów. Dzieci były zaskoczone, iż lodziarnia nie oferuje próbek lodów, które pomogłyby im zadecydować jakiego smaku lody zamówić. A do tego przyzwyczaiły się i w USA, i w Kanadzie. No cóż- co kraj, to obyczaj.
Dużo przyjemniejsza była lodziarnia-kawiarnia Grycana na Nowym Świecie w Warszawie. Tu jednak po prostu siedzieliśmy, delektując się najróżniejszymi deserami lodowymi. Niestety kawiarnia-lodziarnia ma jeden zdecydowany mankament - zamawianie przy kasie, zamiast u kelnera podchodzącego do stolika. Nie do końca mogę zrozumieć logikę tego rozwiązania, gdyż kelnerzy i tak przynoszą zamówienie do stolika. Zamawianie przy kasie nie jest wygodne, zwłaszcza, gdy się jest wiekszą grupą. Ale same lody i desery, a także kawa na zimno były przepyszne. Ale co tu dużo mówić - w Polsce nawet i zwykła sieciówka Coffee Heaven w Wilanowie oferowała latem ostatniego roku smakowite desery lodowe z sosem truskawkowym. Zaczęliśmy od jednego "na spółkę" by szybko "domówić" kolejne - tym razem dla każdego. ;)
U Grycana można zamówić i fikuśne desery, i lody w pucharku "na kulki". Wybór jest oszałamiający. Smak lodów jest taki, że ledwie się kończy jedne, a już się planuje następne. Grycan oferuje i lody, i sorbetym i koktajle. Nigdy się nie zawiodłam u Grycana, a jedyne co do czego mam zastrzeżenia to temperatura napojów - stanowczo są za ciepłe, przynajmniej dla mnie. No ale to osobny temat i dotyczy to całej Europy.
Lubimy też żywić się w miejscach zupełnie nieznanych - rzec by można przypadkowych. I tak, na parkingu przy Jaskini Raj, stoi sobie domek, a w nim jest bistro czy też mała restauracja. Chyba nawet nie ma nazwy, a już znalezienie jej na internecie graniczy z cudem. Jest tu czysto i spokojnie. Zaś jedzenie - pycha! Pierogi domowe, placek po węgiersku czy flaki - są naprawdę dobre i szykowane na bieżąco. No i bardzo apetycznie podane. Przyznam, że zjadliśmy tu smakowity lunch, który dał nam energię na dobrych kilka godzin zwiedzania Jaskini Raj i pobliskiego skansenu wsi polskiej w Tokarni.
Jak Polska długa i szeroka, na wszelkich festynach goszczą kiełbaski, ogórki kiszone i małosolne, i pajdy chleba ze smalcem. Stąd też nie mogło ich zabraknąć na festynie odpustowym w Błoniu. Kusiły zapachem i wyglądem - smalec w kamiennym garnku, kiełbaski z ogórkiem na papierowych talerzach. To był istny powrót do przeszłości, gdy nie było kebabów, hot-dogów i innych tego typu miejsc, gdzie można byłoby zjeść, a tylko właśnie takie swojskie jadło. Czasem warto zapomnieć o tym, że smalec nie jest zdrowy i zjeść taką wiejską pajdę grubo nim posmarowaną, zagryzając chrupiącym i aromatycznym ogórkiem małosolnym. Nie może też zabraknąć waty cukrowej - to jak świat światem żelazna pozycja każdego jarmarku, festynu czy odpustu. Zresztą co tu dużo mówić - zwykły spacer ulicami miast zawsze wystawia nas na próbę - łakocie takie jak słodycze czy oscypki kuszą nas wszędzie - w Zakopanem, Krakowie, Warszawie...
Grycan - wiele lokalizacji w całej Polsce. My odwiedziliśmy kawiarnie na Nowym Świecie, w Centrach Handlowych Wola Park, Złote Tarasy i Arkadia w Warszawie
Pożegnanie z Afryką to typowa kawiarnia z gigantyczną ilością kaw i napojów kawowych, choć nie tylko. Miłośnicy kawy, w tym i bardzo wymagający i snobistyczni, na pewno znajdą tu coś dla siebie. Jak większość kawiarni, Pożegnanie z Afryką serwuje kawę wiele klas lepszą niż Starbucks, nawet ten w wersji europejskiej. W zasadzie popijając kawę natychmiast nachodzi człowieka myśl, jakim cudem Starbuck's w ogóle był w stanie zaistnieć na rynku europejskim. To co lubię w Pożegnaniu z Afryką, to kameralny wystrój - mała kawiarenka, udekorowana "kawowo", czyli różnymi akcesoriami związanymi z kawą, z przyjemną muzyka w tle. To właśnie tutaj odkryłam moją ulubioną płytę z mieszanką piosenek francuskich.
Pożegnanie z Afryką to typowa kawiarnia z gigantyczną ilością kaw i napojów kawowych, choć nie tylko. Miłośnicy kawy, w tym i bardzo wymagający i snobistyczni, na pewno znajdą tu coś dla siebie. Jak większość kawiarni, Pożegnanie z Afryką serwuje kawę wiele klas lepszą niż Starbucks, nawet ten w wersji europejskiej. W zasadzie popijając kawę natychmiast nachodzi człowieka myśl, jakim cudem Starbuck's w ogóle był w stanie zaistnieć na rynku europejskim. To co lubię w Pożegnaniu z Afryką, to kameralny wystrój - mała kawiarenka, udekorowana "kawowo", czyli różnymi akcesoriami związanymi z kawą, z przyjemną muzyka w tle. To właśnie tutaj odkryłam moją ulubioną płytę z mieszanką piosenek francuskich.
Osoby takie jak ja, pijące kawę dość rzadko spokojnie mogą znaleźć tu jakiś delikatny napój kawowy dla siebie, jak choćby frappe. Bardziej wymagający mają do wyboru kawy smakowe i tradycyjne. Można też zamówić lody i ciasta. Atmosfera kawiarni sprzyja spotkaniom i spokojnej rozmowie, a obsługa nie narzuca się i nie popędza klientów. Każda wizyta w Pożegnaniu z Afryką kończyła się dla nas kilkugodzinną "nasiadówką" i nigdy nie odczuliśmy, żeby chciano się nas pozbyć.
Pożegnanie z Afryką - wiele lokalizacji, ja odwiedziłam tą:
ul. Freta 4/6
Warszawa
+48 501 383 091
Śniadaniownia Bułkę przez bibułkę. Choć w zasadzie to mylna nazwa, bo można tu zjeść więcej niż śniadanie. Bistro to jest bardzo niepozorne - bez wielkiego trudu można go nie zauważyć kiedy się jedzie Puławską. Nie ma jednak nic mylnego - to miejsce dość znane, szczególnie wielbicielom nietuzinkowych miejsc. O Bułkę przez bibułkę przeczytałam najpierw u znanej blogerki (zresztą ślady jej wizyty widziałam w łazience, na wyrytym na ścianie napisie - absolutnie nie w sposób niszczący).
Czytałam też recenzje, w tym polecające to miejsce, jako konieczne do odwiedzenia w czasie wizyty w Warszawie. Lovin trends w 2015 roku uznało Bułkę przez bibułkę jako jedno z 21 miejsc gdzie powinno się zjeść śniadanie/lunch zanim się umrze. Oto ich śmieszna recenzja "We have no clue how to pronounce, or even what the translation of this restaurant's name is - but according to Google translate it's something to do with toilet paper and/or cigarettes. Either way they do the damn best brunch in Warsaw and their scrambled eggs are to die for."
Strona Bułkę przez bibułkę, którą polubiłam na Facebooku sprawiła, przede wszystkim kulinarnymi propozycjami, że chciałam tam zajrzeć. Jest to typowe bistro samoobsługowe. Nie ma tu zbyt dużego menu, ale i tak jest w czym wybierać. Można zjeść kanapki, i zupę i ciasta, bardziej przypominające te swojskie domowej roboty niż wyszukane cudeńka z cukierni, które lepiej wyglądają niż smakują. Oczywiście są i ciepłe, i zimne napoje. Atmosfera jest dość luźna, widać, że część gości to stali bywalcy, przychodzący tu popracować przy kawie czy lunchu. Można usiąść przy małym stoliku lub skorzystać z dużego stołu, gdzie siedzi więcej osób. Słowem, Bułkę przez bibułkę ma swój charakter i urok. I bardzo fajne logo.
Śniadaniownia Bułkę przez bibułkę. Choć w zasadzie to mylna nazwa, bo można tu zjeść więcej niż śniadanie. Bistro to jest bardzo niepozorne - bez wielkiego trudu można go nie zauważyć kiedy się jedzie Puławską. Nie ma jednak nic mylnego - to miejsce dość znane, szczególnie wielbicielom nietuzinkowych miejsc. O Bułkę przez bibułkę przeczytałam najpierw u znanej blogerki (zresztą ślady jej wizyty widziałam w łazience, na wyrytym na ścianie napisie - absolutnie nie w sposób niszczący).
Czytałam też recenzje, w tym polecające to miejsce, jako konieczne do odwiedzenia w czasie wizyty w Warszawie. Lovin trends w 2015 roku uznało Bułkę przez bibułkę jako jedno z 21 miejsc gdzie powinno się zjeść śniadanie/lunch zanim się umrze. Oto ich śmieszna recenzja "We have no clue how to pronounce, or even what the translation of this restaurant's name is - but according to Google translate it's something to do with toilet paper and/or cigarettes. Either way they do the damn best brunch in Warsaw and their scrambled eggs are to die for."
Strona Bułkę przez bibułkę, którą polubiłam na Facebooku sprawiła, przede wszystkim kulinarnymi propozycjami, że chciałam tam zajrzeć. Jest to typowe bistro samoobsługowe. Nie ma tu zbyt dużego menu, ale i tak jest w czym wybierać. Można zjeść kanapki, i zupę i ciasta, bardziej przypominające te swojskie domowej roboty niż wyszukane cudeńka z cukierni, które lepiej wyglądają niż smakują. Oczywiście są i ciepłe, i zimne napoje. Atmosfera jest dość luźna, widać, że część gości to stali bywalcy, przychodzący tu popracować przy kawie czy lunchu. Można usiąść przy małym stoliku lub skorzystać z dużego stołu, gdzie siedzi więcej osób. Słowem, Bułkę przez bibułkę ma swój charakter i urok. I bardzo fajne logo.
Bułkę przez bibułkę
https://bulkeprzezbibulke.pl/
Bułkę przez Bibułkę Mokotów
ul. Puławska 24
Bułkę przez Bibułkę Mokotów
ul. Puławska 24
Lubimy też żywić się w miejscach zupełnie nieznanych - rzec by można przypadkowych. I tak, na parkingu przy Jaskini Raj, stoi sobie domek, a w nim jest bistro czy też mała restauracja. Chyba nawet nie ma nazwy, a już znalezienie jej na internecie graniczy z cudem. Jest tu czysto i spokojnie. Zaś jedzenie - pycha! Pierogi domowe, placek po węgiersku czy flaki - są naprawdę dobre i szykowane na bieżąco. No i bardzo apetycznie podane. Przyznam, że zjadliśmy tu smakowity lunch, który dał nam energię na dobrych kilka godzin zwiedzania Jaskini Raj i pobliskiego skansenu wsi polskiej w Tokarni.
Jak Polska długa i szeroka, na wszelkich festynach goszczą kiełbaski, ogórki kiszone i małosolne, i pajdy chleba ze smalcem. Stąd też nie mogło ich zabraknąć na festynie odpustowym w Błoniu. Kusiły zapachem i wyglądem - smalec w kamiennym garnku, kiełbaski z ogórkiem na papierowych talerzach. To był istny powrót do przeszłości, gdy nie było kebabów, hot-dogów i innych tego typu miejsc, gdzie można byłoby zjeść, a tylko właśnie takie swojskie jadło. Czasem warto zapomnieć o tym, że smalec nie jest zdrowy i zjeść taką wiejską pajdę grubo nim posmarowaną, zagryzając chrupiącym i aromatycznym ogórkiem małosolnym. Nie może też zabraknąć waty cukrowej - to jak świat światem żelazna pozycja każdego jarmarku, festynu czy odpustu. Zresztą co tu dużo mówić - zwykły spacer ulicami miast zawsze wystawia nas na próbę - łakocie takie jak słodycze czy oscypki kuszą nas wszędzie - w Zakopanem, Krakowie, Warszawie...
Stały punkt wszelkich bazarów i jarmarków - stoisko z oscypkami |
Jarmarczne jedzenie - kiełbasa z rusztu i małosolny ogórek |
Jarmarczne jedzenie - smalec |
Jarmarczne jedzenie - ogórki małosolne |
Wizyta po wizycie rozszerzam swoją znajomość miejsc w Polsce, gdzie można coś zjeść, napić się kawy i umówić się ze znajomymi. Zdecydowanie najbardziej lubię miejsca, gdzie mogę delektować sie kuchnią lokalną i regionalną. Te zawsze pozostawiają najmilsze wspomnienia kulinarne i chęć odtworzenia potraw w domu.
CDN....
CDN....
No comments:
Post a Comment