Kiedy w 1984 po raz pierwszy zawitałam do USA, moje standardy żywieniowe były koszmarne. Wynikało to zarówno z tego, że kiedy jest się młodym, to rzadko kiedy zwraca się uwagę na jedzenie, a zwłaszcza na jego wartości odżywcze, jak i z zafascynowania się tym, co było tu dostępne, a nieosiągalne w Polsce. I tak to właśnie trafiłam do fast-foodowych sieci typu McDonald's, które mnie do pewnego stopnia zachwyciły. Za Żelazną Kurtyną takich miejsc nie było. Co najwyżej był bar mleczny. Tymczasem McDonald's sprawił, że nie tylko poznałam smak burgerów, chicken nuggets czy apple pie, ale i milkshake'ów. WOW! Bomba kaloryczna, rzec by można. Tyle, że kiedy się ma 17 lat, nie liczy się kalorii! Ale to nie koniec tej historii. Był to rok olimpijski. Olimpiada letnia była w Los Angeles. McDonald's jako sponsor, do każdego posiłku dodawał zdrapkę - kiedy kiedy punktowane miejsce w danej dyscyplinie, określonej na tejże karteczce, zajęli Amerykanie dostawało się burgery, chicken nuggets, frytki i picie - do wyboru. Niestety McDonald's nie przewidział, że kraje bloku wschodniego, za wyjątkiem Rumunii, zbojkotują olimpiadę i Amerykanie będą dosłownie kosić medale. Na jedną zdrapkę, często można było dostać i burgera czy chicken nuggets, i picie i frytki. W końcu nawet McDonalds nie podołał tej wygranej zawodników amerykańskich i ograniczył wygrane konsumpcji do jednej rzecz na jedną zdrapkę. Ale i tak, rzadko kiedy płaciliśmy za jedzenie, bo zdrapek mieliśmy więcej niż mogliśmy przejeść. A w końcu, mimo skromnego budżetu, nie żywiliśmy się tylko tu. McDonlad's był miejscem jedzenia wyłącznie w czasie podróży. Tak czy siak, wtedy uznałam milkshake za najlepszy wynalazek świata. Oczywiście czekoladowy. Zdania nie zmieniłam nawet pod wpływem zohydzania mi go przez mojego gospodarza, Mariana, który wyszukiwał coraz to nowe i coraz bardziej odpychające i coraz obrzydliwsze porównania. Nigdy potem już nie piłam milkshake'ów, a przynajmniej w takich ilościach. Jakoś pewnego dnia odeszła mi na nie ochota, a kiedy wróciłam do Stanów kilka lat później, nie smakowały mi jak wtedy, latem 1984 roku. Aż ostatnio, przypomniałam sobie o tym najlepszym wynalazku świata w czasie podróży, podczas wizyty w lodziarni. Po powrocie do domu zaczęłam je robić niemal codziennie - zwłaszcza w czasie najgorszych upałów. I nie czekoladowe, a truskawkowe. Milkshake, z dodatkiem sezonowych, lokalnych truskawek jest nie do pobicia. I gdyby nie wyrzuty sumienia z powodu dodawanych do niego lodów, z pewnością piłabym go znacznie częściej.
1 szklanka truskawek
2 kulki lodów waniliowych (około 1 szklanki)
3/4-1 szklanki mleka
2 kulki lodów waniliowych (około 1 szklanki)
3/4-1 szklanki mleka
Truskawki umyć i odszypułkować. Wrzucić do wysokiego naczynia. Dodać dwie kulki lodów. Dolać mleka. Całość dobrze zmiksować blenderem. Rozlać do szklanek lub buteleczek. Podawać od razu.
No comments:
Post a Comment