Wigilijny barszcz i uszka to danie na które czeka się cały rok. Smakuje wyjątkowo.
Mama nie lubiła robić uszek. Kombinowała więc na lewo i prawo, jak tu by ich nie robić. W domu na wigilię pojawiały się więc najróżniejsze zamienniki. Mając jakieś 12-13 lat wzięłam sprawę z swoje ręce. Dosłownie. Pod nieobecność rodziców w dzień Wigilii zaczęłam robić uszka z przepisu z książki "Smacznie i zdrowo od rana do wieczora". W tej książce było bowiem piękne zdjęcie barszczu z uszkami. Wiele razy je oglądałam i marzyło mi się, by na wieczerzę mieć taki właśnie barszcz, z takimi uszkami. Niestety szybko się okazało, że zagniecenie ciasta przerasta mnie - było strasznie twarde. Z odsieczą przyszedł tata, który wrócił z pracy i poradził sobie z ciastem. No i pojawiły się uszka. Od tej pory zawsze do barszczu wigilijnego były uszka i zawsze robił je tata.Teraz je robi kolejny mężczyzna. Najtrudniej było na początku - kiedy mieszkaliśmy w Kentucky, takie luksusy jak suszone grzyby nie były dostępne. Wtedy opracowałam patent na farsz - robiłam go z pieczarek, a dla smaczku grzybowego dodawałam proszek z zupek grzybowych ramen. Jakoś się sprawdzała ta metoda. Z czasem nauczyliśmy się robić tak, by mieć grzyby suszone - czy to z Polski, a po przeprowadzce na North West, i ze sklepów, niekoniecznie europejskich. Tu jednak czuje się wpływy kuchni z całego świata. Z pomocą przyszedł też i amazon, gdzie można kupić niemal wszystko, w tym i grzyby. Grzyby z Polski, przywożone mniej lub bardziej legalnie stały się wspomnieniem. Ostatnio do przygotowania uszek dołączyły pomocniczki. Ja przygotowuję ekipie uszkowej produkty, a oni lepią. No i ja gotuję i .. pst, podjadam gotowe uszka. Ale to tylko w ramach kontroli jakości.