December 23, 2018

Łasuch literacki - makowiec Tosi

Książki Małgorzaty Musierowicz uwielbiam. Do dzisiaj mam do nich słabość. Tosię, Mamerta i Mamerciątka oraz oczywiście ciotkę Lilkę i Kłamczuchę poznałam dzięki cioci Zosi Hassmann. Podczas jedynej jej wizyty w Warszawie jaką pamiętam podarowała mi "Kłamczuchę", mówiąc, że ma nadzieję, iż będzie mi się podobała, bo w księgarni doradziły jej tę książkę dwie dziewczyny. Powiedziała, że chciała mi kupić coś co mi się spodoba i dlatego je spytała. Oczywiście, że mi się podobała!!!! Do dzisiaj mam zszargany egzemplarz "Kłamczuchy" od cioci Zosi. Posklejany, poplamiony dziesiątkami paluchów, wyczytany setki razy... Kiedyś na rynku pojawiła się niepozorna książka "Łasuch literacki" z przepisami na potrawy jedzone w książkach Musierowicz. Oczywiście zaraz go kupiłam. W czasie licznych przeprowadzek zapodział się i został odtworzony, by wkrótce okazało się, że ten pierwszy odnalazł się. W tym roku czytałam na lekcji fragment Noelki i przypomniał mi się Tomcio, czyli jedno z Mamerciątek. Natchnęło mnie to do zrobienia makowca jego mamy, Tosi. Wyszedł przepyszny - mimo że - jak można przeczytać w komentarzu do przepisu, odkryłam przypadkowo różnice w przepisie w zależności od wydania.
Przepis na ten makowiec, naprawdę wyjątkowo cudowny, dostała Tosia od swojej Mamy i piecze go tylko raz do roku. Bo ma to być, po prostu, specjał wyjątkowy, niepowtarzalny i jedyny, kojarzący się tylko z Gwiazdką.

Pieczenie makowca to cała akcja i kiedy Tosia zabierała się do tego po raz pierwszy, musiała walczyć ze zwątpieniem i obawami, czy podoła. Ale, oczywiście, dla chcącego nic trudnego, nie święci garnki lepią, a w ogóle to dobrze jest przekonać się, że Mama nie jest aż tak niedościgłym wzorem. Można ją dogonić, a nawet prześcignąć i to jest naprawdę kolosalna satysfakcja!

Zaczyna się od sparzenia 1/2 kg maku. Zalewa się go wrzątkiem w garnku i niech sobie stoi przez noc. Nazajutrz odsącza się mak na sicie, bardzo dokładnie, a potem przekręca się go przez maszynkę, jeden raz tylko, nie dwa czy nawet trzy, jak doradzają w książkach kucharskich. Tosia lubi, jak mak troszkę chrupie w zębach, a nie maże się kleiście. No więc, raz go przez maszynkę – a potem, do tego przekręconego maku, wlewa się trzy-cztery łyżki płynnego miodu, prawdziwego! Teraz cukier. W przepisie Tosinej Mamy jest napisane: „cukier – do smaku” – no, bo rzeczywiście, jedni wolą słodziej, drudzy nie. Do smaku, to do smaku. Dwie łyżki roztopionego masła. Rodzynki. Skórka pomarańczowa. Obrane i posiekane migdały. Orzechy włoskie. Orzechy laskowe. Wszystko posiekane. Wreszcie – ze trzy lub cztery łyżki wiśniowej konfitury. I całe jajko. Wszystko to należy wymieszać i niech sobie odpoczywa, nasączając się powoli różnorakimi aromatami.

Teraz ciasto. Rozczyn jak zwykle: szklanka letniego mleka, 3 dkg drożdży łyżeczka cukru, łyżka mąki. I niech rośnie. Na ciasto potrzeba 300 g mąki, 3 jajka,* 1/3 kostki** masła (roztopić! ostudzić!), 1/3 szklanki cukru,*** szczyptę soli. Z tym ciastem jest następujący problem: ono nie ma być zwarte, jak np. to na placki czy baby. Nie. Ma być luźne, wolne, choć naturalnie doskonale ubite za pomocą kopystki.**** Po stwierdzeniu, że ciasto odstaje od kopystki oraz że zawiera dużo pęcherzyków powietrza, Tosia wykłada ciasto na stolnicę podsypaną mąką, przykrywa je czystą ściereczką i pozwala mu nieco podrosnąć. Potem dzieli je na pół, ponieważ z tej ilości ciasta zręczniej jest wykonać dwa mniejsze makowce, niż męczyć się z jednym wielkim.
Więc rozwałkowuje się cienko ten pierwszy kawałek – tak by przybrał formę podłużnego prostokąta.
Nakłada na ten prostokąt mak – od brzegu do brzegu.
Zwija teraz ciasto wraz z makiem w długi rulon (poczynając od tego dłuższego brzegu prostokąta) i zakleja końce rulonu. Następnie smaruje masłem długą formę cwibakową, posypuje ją tartą bułką i wkłada makowiec do formy.

Tę samą operację powtarza się z drugim kawałem ciasta i drugą połową makowego nadzienia, tak że po chwili na stolnicy widnieją dwie jednakowe formy cwibakowe, wypełnione w 2/3 wysokości bladym ciastem, z którego nie powinno w żadnym miejscu wyłazić makowe nadzienie. Jeśli wyłazi – zalepić dziurkę! Tak. I można jeszcze pozwolić makowcom wyrosnąć, a w tym czasie nagrzać piekarnik do 180 stopni i wykonać na przykład kruszonkę, jeśli kto lubi. (Tosia nie lubi).

Mama Tosi zawija makowce w pergamin i w nim je piecze. Inni wolą folię aluminiową. Ale Tosia ceni stałość i niezawodność blaszanej foremki.

Po upieczeniu (180-200 st C) i sprawdzeniu patyczkiem tych miejsc, gdzie więcej jest ciasta niż nadzienia, Tosia pozwala makowcom przestygnąć, ale nie całkiem, gdyż lukrowanie w momencie, gdy ciasto jest jeszcze ciepłe decyduje o tym, jak gładko lukier rozleje się po powierzchni makowców. Lukier czekoladowy jest tu bardzo na miejscu, także kajmakowy, albo cytrynowy.”

Tyle Tosia, czyli "Łasuch literacki", czyli po prostu sama Małgorzata Musierowicz. A ja? No cóż - zacznijmy od odnośników:

* w różnych wydaniach Łasucha jest różnie - z jajkami i bez - ja korzystając z pierwszego wydania, zrobiłam bez jajek i ciasto wyszło świetnie. Dopiero później zorientowałam się, że przepis jest różny w różnych wydaniach. Piekłam w obu wersjach i smakowo nie ma różnicy. Jednak wersja z jajkami oznacza, że trzeba dodać zdecydowanie więcej mąki.


** ponieważ książka ta ukazała się dawno temu, założyłam, że kostka masła to taka, jaką pamiętam z dzieciństwa - 250 g.


*** podobnie rzecz ma się ze szklanką - 250 ml


**** - kopystką nigdy nie wyrabiałam ciasta, tylko zawsze mikserem z końcówką haka

Makowiec jest absolutnie wart zrobienia. Jest delikatny i pyszny. Mój był posmarowany tradycyjnym lukrem zrobionym z cukru pudru, wody i soku z cytryny. Na wierzchu makowce zostały posypanie skórką pomarańczową. Co tu dużo mówić - pycha! 




Przepis z książki Małgorzaty Musierowicz Łasuch literacki, wyd. 1, 1991 r.


Print Friendly and PDF