Kończy się niestety sezon na papryki. Jeszcze tu i tam można kupić te najpyszniejsze - lokalne, różnych gatunków i w różnych kolorach. Jedne, te małe czerwone nazywam dyniowatymi, bo mają kształt małych dyń. Kolejne, w mojej nomenklaturze, to węgierskie (tu zwane banana lub Hungarian peppers). Te kojarzą mi się z sałatkami, jakie z nich robiliśmy w czasie naszego pierwszego pobytu na Węgrzech. No i Gypsy peppers. Są też i te zwykłe, duże papryki, które teraz najlepiej smakują.
Przy takim bogactwie papryk warto zrobić peperonatę. To danie - o czym długo nie wiedziałam - wywodzi się z południowych Włoch. Dla mnie była to wegańska wersja leczo. A że lubię papryki w każdej postaci, to nawet się nie zastanawiałam skąd pochodzi, tylko je robiłam na tzw. oko i własne wyczucie. Peperonata jest świetnym dodatkiem do innych dań lub też samodzielnym wegańskim daniem. Jeśli poda się ją z grzankami lub świeżo upieczonym chlebem to jest prawdziwym przysmakiem jesiennym. I nie tylko jesiennym.