Kuchnia nowoorleańska nie jest nam obca. Mieliśmy okazję delektować się nią w czasie pobytu w Nowym Orleanie i okolicach. Bardzo smakowały nam ryby pieczone niemal do granicy przypalenia, w bardzo gorącym piekarniku (blackened fish), zupa żółwiowa, smażone zielone pomidory, beignets i inne smakołyki. Toulouse Petit Kitchen and Lounge kojarzy mi się z moją przyjaciółką z pracy, Angelą, która zaprosiła mnie tu na brunch z okazji swoich urodzin. Był to przedśpiew tego, co nas czeka w Nowym Orleanie. I choć miałyśmy po moim powrocie powtórzyć ten wypad do Toulouse Petit Kitchen and Lounge, nigdy się to nie udało. Krótko po naszym powrocie z wycieczki do NOLA przyszła pandemia, a zaraz potem, okazało się że Angela ma raka. I choć nie poddawała się i walczyła do końca, w kwietniu zmarła. Do ostatniego dnia wierzyła lub chciała byśmy wszyscy myśleli, że wierzy w wyzdrowienie. Nie wiem jak to się stało, ale nie zostało mi żadne zdjęcie z Angelą, choć pracowałyśmy razem kilka lat. Nie mam zdjęcia nawet z naszego wspólnego wyjścia do Toulouse Petit i do Amazon Spheres. I choć już bez Angeli, przy pierwszej okazji, wybrałam właśnie tę restaurację na specjalny rodzinny obiad. I była to bardzo dobra decyzja, bo jedzenie tutaj jest naprawdę pyszne.
Toulouse Petit Kitchen and Lounge znajduje się w samym sercu Seattle - w dzielnicy Queen Anne. Stąd są dosłownie dwa kroki do Seattle Center, do Climate Pledge Arena czy do opery i teatrów. No właśnie - ta bliskość do areny widowiskowo-sportowej sprawiła, że wizyta w Toulouse Petit zaczęła się nieco niefortunnie. Tego dnia Andrea Bocelli był z koncertem w Seattle, co może wydawać się zupełnie niezwiązane z samą restauracją. A jednak! Mimo rezerwacji, czekaliśmy ponad godzinę na nasz stolik, gdyż ci, którzy mieli iść na koncert, w najlepsze siedzieli w restauracji i czekali na godzinę rozpoczęcia koncertu. Personel restauracji przepraszał tłumek wygłodniałych klientów z rezerwacjami stojący niecierpliwie w drzwiach; mówili nam, że robią co mogą ale koncertowicze już tylko siedzą sobie rzy stolikach i nic nie konsumują. Nie pomogło nawet wymownie puszczane przez obsługę Time to say good-bye/Con te partiro. 😉 Ale kiedy już w końcu udało nam się dostać stolik, wszystko poszło gładko i przyjemnie. A przede wszystkim smacznie!
Wystrój restauracji bardzo mi się podoba, choć jak wiele nowoczesnych restauracji ma charakter industrialny z widocznymi rurami pod sufitem. Tu jednak mniej rzucają się w oczy. Sala restauracyjna jest jasna i przestronna; ściany w tonacji złotawo-żółto-zielonej, rzec by można barwach obrazów Klimta, nadają ciepła dużej sali. W wielu miejscach są półeczki ze świeczkami. Stolików jest sporo, ale nie są ustawione ciasno. Nie ma białych obrusów, a ładne drewniane stoliki, które sprawiają, że nie przeszkadza to, a wręcz pasuje do całości.
To co nas nieco zaskoczyło, to zupy. Choć zamówiliśmy klasyki kuchni francuskiej, odbiegały ono mocno od oryginałów. Były to bardziej wariacje na temat niż oryginały.
Ponieważ dzień był dość gorący, jedną z naszych zup była Vichyssoise, która tradycyjnie jest zrobiona z porów i podawana jest na zimno. Ta wersja miała być zrobiona z kalafiora, porów i szparagów, a podawana z mięsem kraba i zielonymi dodatkami oraz szczyptą chrzanu. Jak się okazało była to zupa na ciepło, by nie powiedzieć na gorąco. Była bardzo smaczna i pożywna, ale z chłodnikiem Vichyssoise miała niewiele wspólnego.
Na obiedzie w kreolskiej restauracji musi pojawić się gumbo - jest to typowe danie z rejonu Nowego Orleanu. To gęsta i pożywna zupa z ryżem i mieszanką owców morza i ryb, wyraziście doprawiona, średnio pikantna. Zdecydowanie nie zawiodła i przywołała wspomnienia z wizyty we French Quarter w Nowym Orleanie.
Kolejne klasyczne danie kreolskie to Blackened LL Local Fresh Rockfish, czyli skalniak upieczony na bardzo mocno rozgrzanej patelni, co sprawia że staje się on mocno przypieczony/przyrumieniony i ma charakterystyczny bardzo ciemny kolor. Tak zrobioną rybę trzeba zjeść choć raz - oczywiście jeśli się lubi ryby. Jest świetna - nie jest spalona, choć bardzo mocno przyrumieniona, niemal na granicy spalenia, dzięki czemu tworzy się na niej chrupiąca skórka. I taka właśnie tu była. Podano ją na purèe czy też grysiku z kukurydzy, polaną sosem z raków. Fenomenalne doznania smakowe. Danie dość pikantne, choć nie przesadnie.
Sałatka ze smażonych ostryg z dodatkiem medalionów z młodych kartofli, mieszanki zielonych sałat, doprawiona sosem kaparowym. Smaczna, chrupiąca i sycąca.
Obsługa w Toulouse Petit Kitchen and Lounge była bardzo przyjemna i sprawna. Naszym obiadem najedliśmy się tak, że pomimo ogromnych chęci nie skusiliśmy się na beignets, choć są przepyszne. Próbowałam ich przy pierwszej wizycie i szczerze chciałam ponownie ich pojeść. Nie daliśmy rady. Zostaną na następne wizyty, bo nie mam wątpliwości, że takie będą.
https://toulousepetit.com
601 Queen Anne AVE N
Seattle, WA 98109
(206) 432-9069
No comments:
Post a Comment