Chociaż może brzmi to dziwnie, Portland jest na tyle blisko, że ciężko do niego dojechać i spędzić tu dłuższy czas zwiedzając. No ale taka właśnie jest prawda. Niezliczone razy przejeżdżaliśmy przez Portland w drodze dokądś lub skądś. Byłam też wPortland kilka razy - czy to na festiwalu tamtejszej Polonii, czy to na konferencjach, ale nigdy nie miałam okazji dobrze go zwiedzić, poza odwiedzeniem kilku miejsc. Było to jednak albo bardzo dawno temu, albo dość pośpiesznie i dlatego w końcu wybraliśmy się tutaj właśnie na zwiedzanie. I był to bardzo przyjemny weekend. Udało nam się zwiedzić wszystkie zaplanowane miejsca i kilka interesujących restauracji.
Portland zaskoczyło nas tym, że w centrum i parkach nie było tak źle jak się spodziewaliśmy. Od pewnego czasu, większe miasta Zachodniego Wybrzeża mają wątpliwą reputację miejsc mało bezpiecznych, głównie ze względu na koczowiska bezdomnych rozciągające się bez jakiejkolwiek kontroli. Niestety same koczowiska nie są tylko problemem, a związane z nimi zaczepki i napady, kradzieże, brud i zachowania tych, którzy na nich mieszkają. W Seattle widywałam odchody na ulicy i załatwiających się w biały dzień bez żadnego skrępowania, narkomanów wstrzykujących sobie działki, strzykawki po narkotykach; zaczepki ze strony bezdomnych, mniej lub bardziej agresywne, stawały się normą. Podobne i gorsze opowieści słyszałam o Portland, a najmniej bezpiecznie czułam się w Vancouver, BC i Los Angeles gdzie rozmiar koczowisk przerósł moje oczekiwania. Jedynym miejscem, w którym tego nie doświadczyłam było San Francisco, ale to tylko dlatego, że od kilku lat tam nie byłam. Reportaże stamtąd jednak nie różniły się od tego co widziałam w innych miastach. Ostatnio i Seattle, i Portland zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie. W obu miastach oczywiście problem nie zniknął, ale jednak władze miejskie usiłują to jakoś kontrolować. To co mnie uderzyło w Portland to zgromadzenie koczowisk w okolicach China Town oraz ochrona większości budynków. Hotel, w którym mieszkaliśmy miał dość dobrze strzeżone wejście, całkowicie zamykane wieczorem, a przy wielu budynkach, był ktoś z ochrony, który monitorował co się dzieje wokół. Trochę dziwnie to wygląda, kiedy się chce wejść do kawiarni, przy drzwiach której stoi człowiek z ochrony. Ale lepiej tak niż nie móc ze strachu chodzić po centrum lub być zaczepianym. Niestety, w China Town nie było ciekawie, i choć nie byliśmy zaczepiani i bezpiecznie przeszliśmy po nim docierając do naszego celu, to czułam się mocno nieswojo. Nie wiem jednak czy odważyłabym się maszerować po tej okolicy samotnie lub wieczorem.
Dlaczego więc warto odwiedzić Portland? Przede wszystkim ze względu na ogrody - Chiński Ogród, Japoński Ogród i Różany Ogród. Każdy z nich jest inny i każdy zachwyca swoim urokiem. Pierwszy znajduje się na terenie China Town, a dwa pozostałe na terenie Washington Park.
Ogród Różany (International Rose Test Garden) jest ogromnym terenem
gdzie można zobaczyć najróżniejsze odmiany róż - od najstarszych, przywiezionych z Niemiec i będących szczepami 1000-letniej róży rosnącej przy katedrze w Hildesheim, która według legendy była zasadzona w 815 roku po najróżniejsze róże, przybyłe z wielu miejsc na świecie lub tych wyhodowanych lokalnie. Od maja do października można podziwiać róże zachwycające kształtem, bogactwem kwiatów na krzakach i kolorami. No i oczywiście zapachem, choć to akurat nie jest oczywiste, bo nie wszystkie pachną. Warto skorzystać ze spaceru z przewodniczką, która opowiada ciekawe historie o różach i ich hodowli (w tym właśnie o pochodzeniu róż), wskazuje różne części w parku i odpowiada na wszelkie pytania. Naprawdę można się sporo dowiedzieć i tura ta zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Wstęp do ogrodu jest bezpłatny, a parking - choć w pewne dni trudny, nie jest niemożliwy do znalezienia; kosztuje około $1 za godzinę, co jest bardzo umiarkowaną ceną.Więcej informacji na temat ogrodu można znaleźć na jego stronie. Jeśli nie mamy jak udać się na spacer z przewodnikiem, warto spacerować po ogrodzie ze szczegółowym informatorem/przewodnikiem i mapą.
Nieco dalej, ale nadal w kompleksie Washington Park znajduje się Ogród Japoński uznawany za najpiękniejszy ogród w tym stylu poza granicami Japonii. Powstał w latach sześćdziesiątych XX w. Chodząc po ogrodzie, można odkryć różne style ogrodowe, a więc naturalny, skalny, w którym znajdują się tzw. ogrody zen, bonsai czy herbaciany, w którym znajduje się pawilon z Umami Café, gdzie można napić się herbaty. W wielu miejscach znajdują się sadzawki i mini wodospady. Chodząc po ogrodzie, można się świetnie zrelaksować, a wizyty w różnych porach roku dostarczają różnych wrażeń. Byliśmy tu kiedyś jesienią, kiedy klony mieniły się różnymi kolorami, a tym razem podziwialiśmy kwitnące azalie i rododendrony. Zwiedzać można samemu lub z przewodnikiem. Więcej informacji można znaleźć na stronie ogrodu.
Trzeba przyznać, że coś w tym jest, bo taki właśnie jest każdy ogród japoński - wymuskany, wypieszczony i pod linijkę. I to właśnie go odróżnia od nadal przepięknie zadbanego, ale jednak bardziej naturalnego ogrodu chińskiego. Widać to natychmiast po przekroczeniu bramy Ogrodu Chińskiego Lan Sun, odwiedzonego przez nas dzień po wizycie w ogrodzie japońskim. Tu wszystko jest zadbane, ale bardziej naturalne. Jak podkreślała przewodniczka, ogród jest zaprojektowany zgodnie z zasadą przeciwieństw Ying Yang. Ogród znajduje się w dzielnicy chińskiej (China Town). Będąc w środku i podziwiając rośliny i najróżniejsze zakątki ogrodu, można poczuć się jak w Chinach. Również i ten ogród jest uważany za najbardziej autentyczny poza Chinami.
Dodatkowymi atrakcjami ogrodu są pokazy kaligrafii czy herbata, którą można wypić w Pawilonie Herbacianym. Kiedy odwiedziliśmy Lan Su, na sadzawce pływały już pierwsze lilie wodne (nenufary); za kilka tygodni będzie ich tyle, że pokryją całą powierzchnię sadzawki.
Mimo iż ogród jest w środku miasta, uderzały w nim cisza i spokój. Więcej o ogrodzie można dowiedzieć się z jego strony.
Będąc w Portland warto, a w zasadzie powinno się zatrzymać w The Powell Bookstore, największej na świecie niezależnej księgarni. W dobie zakupów internetowych, takie miejsce wydaje się być starodawnym, ale jednocześnie przyciągającym, gdyż tu można kupić nie tylko nowe książki, ale i stare, a także masę drobiazgów - od zakładek do książek przez najróżniejsze gadżety, takie jak kubki czy breloczki, a skończywszy na książkach. To chyba jedyna księgarnia jaką znam, gdzie trzeba poruszać się z mapą, gdyż jest tak ogromna. Oferuje książki dla dorosłych, dla dzieci, dla młodzieży, naukowe, popularno-naukowe, w różnych językach i wiele, wiele innych.
Jednak nasza wizyta w Portland to nie tylko spacery po ogrodach czy wśród książek i trolla. Mieliśmy okazję odwiedzić interesujące z punktu widzenia kulinarnego miejsca. Czas więc je opisać, zwłaszcza, że każde z nich zaoferowało inne wrażenia - i estetyczne, i kulinarne.
Huber's - to najstarsza restauracja w Portland. Powstała w 1879 roku, krótko po tym jak Oregon stał się jednym ze stanów USA. Początkowo - co nie dziwi, gdyż był to dziki Zachód - każdy kto zamówił drinka, dostawał za darmo kanapkę z indykiem i miseczkę sałatki coleslaw. Ale przyszły czasy prohibicji, które niemal doprowadziły saloon do upadku. I wtedy mieszkańcy Portland namówili właściciela Huber's by zaczął handlować kanapkami, które wcześniej rozdawał za darmo. I tak nastąpiła przemiana - saloon stał się restauracją, której specjalnością był pieczony indyk; wkrótce też pojawiły się menu i inne dania - pieczona szynka, cielęcina, kotlety jagnięce i wieprzowe oraz ryby i owoce morza.
W obecnej lokalizacji Huber's działa już ponad 100 lat - od 1910 roku. Wystrój jest nietuzinkowy - sala główna, zwana też starym barem, niemal nie zmieniła się od samego początku jej istnienia. Stąd też restauracja ta jest jednym z głównych zabytków Portland. Uwagę przyciągają zainstalowane w 1910 roku szklane sklepienia na suficie, mahoniowe panele i podłoga z mieszanki łupków granitu, marmuru, szkła i innych nadających się do tego celu materiałów (terrazzo). Nad barem wisi zabytkowy zegar z 1880 roku, a w głębi baru można dostrzec kasę, kupioną w 1910 roku przez samego Hubera. Wystrój to również i meble - charakterystyczne krzesła z wyprofilowanym oparciem pochodzą z lat czterdziestych.
Obecne menu oferuje najróżniejsze dania. Nasz obiad zaczęliśmy od greckiej sałatki - może nie najbardziej typowego dania w takich miejscach, ale jednak dość popularnego w wielu restauracjach.
Ponieważ ryby i dania rybne były rekomendowane jako jedne z tych, których warto tu spróbować, zasadniczy obiad zaczęliśmy od przystawkowej sa i clam chowder, jednej ze specjalności tego regionu Pacific Northwest.
Drugie danie to tradycyjne fish & chips - w tym przypadku dorsz z frytkami i z sosem tatarskim. Nie zabrakło też bardzo smacznej sałatki coleslaw - zrobionej według tradycyjnego przepisu Huber's z czasów, gdy dodawano ją do drinków za darmo wraz z kanapką z indyka. Była ona nieco inna niż dotychczas jedzone przeze mnie coleslaw. Przede wszystkim nie pływało w ciężkim majonezowym sosie. Owszem nie brakowało sosu, ale był znacznie delikatniejszy niż typowe sosy do coleslaw. Był lekko kwaskowaty, co nadawało smaku całości. Druga różnica to drobniutko pokrojona sama biała kapusta, bez żadnych dodatków.
Northwest cioppino było naszym drugim wyborem na drugie danie - spore kawałki białej ryby i krewetki tygrysie duszone z pomidorami, cebulą i koprem włoskim. Cioppino podane było z przypieczonymi kromkami bułki.
Z naszymi daniami trafiliśmy w przysłowiową dziesiątkę. Wszystko nam bardzo smakowało - dania były wyraziste w smaku i dobrze doprawione. Cioppino miało ogromne kawałki ryby i nie sprawiało wrażenia, że jest to danie resztkowe. Clam chowder również był bogaty i biorąc pod uwagę, ile hektolitrów tej zupy w swoim życiu zjedliśmy, to ten na pewno był z górnej półki. Również i dorsz był bardzo smaczny - dobry jakościowo i dobrze usmażony. Jednogłośnie też doszliśmy do wniosku, że surówka coleslaw była jedną z najlepszych jakie jedliśmy.
Restauracja ma specyficzną atmosferę. Z jednej strony, jest to bar z ekranami, na których można śledzić mecze, z drugiej zaś restauracja ze stolikami i elegancką obsługą. Sprawia to wrażenie nawiązania do przeszłości, kiedy Huber's to był saloon, przy zachowaniu charakteru eleganckiej restauracji z dobrą obsługą. Niewątpliwie jest to ciekawe miejsce, które warto odwiedzić.
Huber's
411 Southwest 3rd Avenue
Portland, OR 97204
https://hubers.com/Lúc Lắc - ta restauracje zwróciła moją uwagę już pierwszego wieczoru, kiedy poszłam się po prostu przejść po okolicy. Mimo późnej pory stała przed nią kolejka klientów chętnych do konsumpcji, a dochodzące ze środka zapachy kusiły i wystawiały silną wolę na próbę. Zwróciły też moją uwagę stoliki na zewnątrz restauracji - wiele z nich zajętych. Jak się okazało następnego dnia, Lúc Lắc jest jednym z najbardziej polecanych miejsc do zjedzenia obiadu w Portland, z doskonałymi recenzjami. Rzec by można - kultowa restauracja. Stąd też, wybór stał się dość oczywisty, zwłaszcza, że zatrzymaliśmy się tuż obok. Nie zniechęciła nas kolejka do wejścia. Choć na pierwszy rzut oka nieco przerażała długością, nie była najgorsza, a obsługa, jak wkrótce się przekonaliśmy, uwijała się jak w ukropie.
Wystrój restauracji to kolory czerwono-różowe i parasolki. To z pewnością od razu rzuca się w oczy. Później zaczyna się dostrzegać i inne szczegóły. Obsługa restauracji dość hipsterska, z mnóstwem tatuaży i kolczyków. Jedzenie zamawia się przy wejściu, a następnie bierze wodę, sztućce, pałeczki, serwetki i siada przy wyznaczonym stoliku. Jak nas poinformowano, gdy zamawialiśmy nasz obiad, zawsze można domówić coś jeszcze, ale zasadnicze zamówienie składa się przy wejściu.
Obiad i drinki pojawiły się błyskawicznie. Tropical paradise oparty na rumie z jedną częścią marakujową, a drugą częścią z durianowej horchaty. Ta druga mniej mi smakowała, ale durian jest specyficzny w smaku, za to ta część marakujowa była świetna.
Dodatkowo zamówiliśmy pho - ale tylko do popicia, a nie ze wszystkimi dodatkami. Było smaczne i esencjonalne - jak rosół.
Zamówione przez nas dania główne to miska vermicelli z wieprzowiną i Luc Lac, czyli sztandarowe danie restauracji - kawałki wołowiny smażone z koniakiem Hennessy, masłem, czosnkiem i czarnym pieprzem, a podane z zieloną fasolką, pomidorkami koktajlowymi i smażonym ryżem.
Drugim daniem głównym była - jak już wspomniałam - miska vermicelli, czyli kluski ryżowe podane z grillowaną wieprzowiną i sałatką (mieszanka sałaty rzymskiej, kapusty i kolendry zmieszanej z piklowanymi rzodkiewkami, marchewkami, kiełkami fasolki, orzeszkami i szalotką) z ostrym vinaigrette. Wieprzowina przed grillowaniem jest marynowana w najróżniejszych przyprawach. Całość ogromna i przepyszna. Jestem fanką wietnamskiej wieprzowiny grillowanej - kanapki bánh mì, właśnie z wieprzowiną, to jedne z moich ulubionych kanapek. Tu z kolei, danie zawierało kilka kawałków mięsa nadzianych na patyczki i każdy był idealnie ugrillowany. Żeby jeszcze tylko żołądek był większy..... 😉
Polecam odwiedzenie Luc Lac. Być może są i fajniejsze miejsca azjatyckie w Portland, ale to na pewno jest oryginalne i oferuje bardzo smaczne jedzenie.
Portland, OR 97204
Nie mogło też zabraknąć zupy. Kremowa zupa z małż, Jake's Clam Chowder, była świetna. Sycąca, bogata i rozgrzewająca. Dokładnie taka jak powinna być, bo była idealnie doprawiona. Jak w dobrym, clam chowder, przeważały w nim małże, ale była też odpowiednia ilość warzyw - selera naciowego i kartofli. Tak na dobrą sprawę, duża porcja (bowl), wystarczyłaby za cały obiad; stąd też mieliśmy zupę do podziału, by móc delektować się innymi daniami.
Jake's Famous Etouffée to sztandarowa pozycja w menu, a przy okazji nawiązanie do kuchni kreolskiej. Jest to sycąca potrawka z hojną ilością kawałków raków, kurczaka i krewetek. Podawana jest z solidną porcją brązowego ryżu. Całość doprawiona była zieloną cebulką i przyprawami, które nie nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do tego, z jakiej kuchni pochodzi. Etouffée było bardzo smaczne, pikantne, wyraziste i sycące.
Voodoo Doughnut - być w Portland i nie zjeść donuta w Voodoo Doughnuts to jak nie być w Portland. To miejsce legendarne i takie ciacho trzeba zjeść, nawet jeśli się jest na diecie. Cukiernia ta funkcjonuje od 2003 roku i cieszy się ogromną popularnością. Z początku, był to jeden niewielki sklepik, w starej części Portland (Old Town), mający wypełnić lukę na rynku cukierniczym tego miasta, a obecnie ma wiele lokalizacji i w Oregonie, i w innych stanach. I wszystko wskazuje na to, iż będą powstawać kolejne lokalizacje.
Zanim dotarliśmy do Voodoo Doughnuts, widywałam na spacerze pierwszego wieczora ludzi z charakterystycznymi różowymi pudełkami wracających z otwarcia Festiwalu Róż. Cukiernia jest czynna do 3 nad ranem, więc tylko przez krótki moment nie można kupić donutów. A i tak stoi przed nią krótsza lub dłuższa kolejka, pilnowana przez ochroniarza. Oczywiście można też zamówić donuty online, ale wtedy nie ma szans na wejście do środka, a i to warto zrobić. Tak więc ustawiliśmy się grzecznie w kolejkę, która bardzo sprawnie się poruszała. Po chwili byliśmy już w środku i wybieraliśmy nasz lunch.
No cóż - wielką wielbicielką donutów nigdy nie byłam, ale dobry donut nie jest zły. Ja najbardziej lubię te najprostsze, te wyłącznie z lukrem. Drugie ulubione to apple fritters i tzw. old fashioned. Wszelkie nadzienia i polewy odbierają mi przyjemność jedzenia donutów, ale są i ich wielbiciele. Voodoo Doughnuts offeruje ogromny wybór donutów z polewami czekoladowymi i z dodatkiem syropu klonowego, a także z kolorowymi lukrami. No i posypki - od cynamonu i cukru pudru zaczynając, poprzez posypkowe prątki i M&Mki, pokruszone ciastka i batony, a skończywszy na płatkach śniadaniowych i smażonym boczku kończąc. Do wyboru, do koloru. Są też i nadzienia o różnych smakach. Donuty można sobie samemu wybrać, a można zdać się na tradycyjne zestawy w piekarskich tuzinach, czyli po 13 ciastek o różnych smakach - tuzin tradycyjny i tuzin voodoo. Jest też zestaw wegański liczący sobie 12 ciastek. Cukiernia to miejsce gdzie można tylko kupić donuty. Tu nie ma jak usiąść i je jeść. To można zrobić w domu, na ulicy lub w pobliskiej kawiarni - jeśli można tam wejść z przyniesionym z zewnątrz jedzeniem. My akurat poszliśmy do Stumptown Coffee i bez problemów pozwolono nam na miejscu jeść donuty, popijając je dobrą kawą. Nie muszę chyba dodawać, że gorzką. 😉
Czy warto zjeść donuty z Voodoo? Tak, bo są to niezłe ciastka w tej kategorii. No i jak już wspomniałam, wybór jest naprawdę duży, co zresztą świadczy o inwencji twórczej, bo każdy jest inny. Mój najprostszy donut bardzo mi smakował. Dodatkowo mieliśmy sweet cream cannolo, czyli rurkę à la cannoli z kremem bawarskim, donuta all that razz - z nadzieniem malinowym i niebieskim lukrem z różowo-białymi dekoracjami oraz Portland cream, czyli donut nadziewany kremem bawarskim i polany czekoladą. Donuty z Voodoo warto zjeść, by się przekonać co do ich jakości i spróbować coś tak bardzo kultowego. No i by nasz pobyt w Portland był spełniony. 😉 Ale doradzam zabranie ich gdzieś, gdzie można je popić. Tak jak to zrobiliśmy udając się do Stumptown Coffee.
Old Town
22 SW 3rd Ave
Portland, OR, 97024
(503) 241 4704
https://www.voodoodoughnut.com
Stumptown Coffee - świetna alternatywa dla Starbuck's Coffee, gdzie kawa jest po prostu niesmaczna. Tutaj najzwyklejsze latte czy cappuccino było smaczne i doskonale pozwalały delektować się donutami przyniesionymi z Voodoo. Obsługa chyba jest przyzwyczajona do gości z charakterystycznymi różowymi pudełkami i zupełnie jej to nie przeszkadza.
W Stumptown można zamówić kawę w różnych odsłonach - od Americano poprzez espresso, mochę, latte, cappuccino, aż po cortado. Kawa oferowana jest w wersji ciepłej i zimnej; są także drinki zrobione na bazie herbat, a nawet złote mleko (golden milk). Można też zjeść słodkie wypieki. Jedyne co mi nieco przeszkadzało, to nieco zbyt głośno grająca muzyka. Z czasem przyzwyczaiłam się do niej, ale generalnie uważam, że w publicznych miejscach, takich jak kawiarnie czy sklepy, powinna ona być tłem, a nie od razu rzucać się w oczy, a właściwie w uszy. 😉
128 SW 3rd Ave
Portland, OR 97204
Portland warto odwiedzić. Można tu znaleźć wiele ciekawych miejsc - ciekawych kulinarnie i nie tylko. Ogrody są przepiękne. Nie jest to ostatnia nasza wizyta w Portland. Z pewnością tu wrócimy, by odkrywać kolejne zakątki tego miasta.
*Joanna Bator. Japoński wachlarz. (Kindle Loc. 628-635). WAB.
No comments:
Post a Comment