August 19, 2024

#13 Podróże kulinarne - Portland

Chociaż może brzmi to dziwnie, Portland jest na tyle blisko, że ciężko do niego dojechać i spędzić tu dłuższy czas zwiedzając. No ale taka właśnie jest prawda. Niezliczone razy przejeżdżaliśmy przez Portland w drodze dokądś lub skądś.  Byłam też wPortland kilka razy - czy to na festiwalu tamtejszej Polonii, czy to na konferencjach, ale nigdy nie miałam okazji dobrze go zwiedzić, poza odwiedzeniem kilku miejsc. Było to jednak albo bardzo dawno temu, albo dość pośpiesznie i dlatego w końcu wybraliśmy się tutaj właśnie na zwiedzanie. I był to bardzo przyjemny weekend. Udało nam się zwiedzić wszystkie zaplanowane miejsca i kilka interesujących restauracji. 


Portland zaskoczyło nas tym, że w centrum i parkach nie było tak źle jak się spodziewaliśmy. Od pewnego czasu, większe miasta Zachodniego Wybrzeża mają wątpliwą reputację miejsc mało bezpiecznych, głównie ze względu na koczowiska bezdomnych rozciągające się bez jakiejkolwiek kontroli. Niestety same koczowiska nie są tylko problemem, a związane z nimi zaczepki i napady, kradzieże, brud i zachowania tych, którzy na nich mieszkają. W Seattle widywałam odchody na ulicy i załatwiających się w biały dzień bez żadnego skrępowania, narkomanów wstrzykujących sobie działki, strzykawki po narkotykach; zaczepki ze strony bezdomnych, mniej lub bardziej agresywne, stawały się normą. Podobne i gorsze opowieści słyszałam o Portland, a najmniej bezpiecznie czułam się w Vancouver, BC i Los Angeles gdzie rozmiar koczowisk przerósł moje oczekiwania. Jedynym miejscem, w którym tego nie doświadczyłam było San Francisco, ale to tylko dlatego, że od kilku lat tam nie byłam. Reportaże stamtąd jednak nie różniły się od tego co widziałam w innych miastach. Ostatnio i Seattle, i Portland zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie. W obu miastach oczywiście problem nie zniknął, ale jednak władze miejskie usiłują to jakoś kontrolować. To co mnie uderzyło w Portland to zgromadzenie koczowisk w okolicach China Town oraz ochrona większości budynków. Hotel, w którym mieszkaliśmy miał dość dobrze strzeżone wejście, całkowicie zamykane wieczorem, a przy wielu budynkach, był ktoś z ochrony, który monitorował co się dzieje wokół. Trochę dziwnie to wygląda, kiedy się chce wejść do kawiarni, przy drzwiach której stoi człowiek z ochrony. Ale lepiej tak niż nie móc ze strachu chodzić po centrum lub być zaczepianym. Niestety, w China Town nie było ciekawie, i choć nie byliśmy zaczepiani i bezpiecznie przeszliśmy po nim docierając do naszego celu, to czułam się mocno nieswojo. Nie wiem jednak czy odważyłabym się maszerować po tej okolicy samotnie lub wieczorem.

Dlaczego więc warto odwiedzić Portland? Przede wszystkim ze względu na ogrody - Chiński Ogród, Japoński Ogród i Różany Ogród. Każdy z nich jest inny i każdy zachwyca swoim urokiem. Pierwszy znajduje się na terenie China Town, a dwa pozostałe na terenie Washington Park. 

Ogród Różany (International Rose Test Garden) jest ogromnym terenem

gdzie można zobaczyć najróżniejsze odmiany róż - od najstarszych, przywiezionych z Niemiec i będących szczepami 1000-letniej róży rosnącej przy katedrze w Hildesheim, która według legendy była zasadzona w 815 roku po najróżniejsze róże, przybyłe z wielu miejsc na świecie lub tych wyhodowanych lokalnie. Od maja do października można podziwiać róże zachwycające kształtem, bogactwem kwiatów na krzakach i kolorami. No i oczywiście zapachem, choć to akurat nie jest oczywiste, bo nie wszystkie pachną. Warto skorzystać ze spaceru z przewodniczką, która opowiada ciekawe historie o różach i ich hodowli (w tym właśnie o pochodzeniu róż), wskazuje różne części w parku i odpowiada na wszelkie pytania. Naprawdę można się sporo dowiedzieć i tura ta zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Wstęp do ogrodu jest bezpłatny, a parking - choć w pewne dni trudny, nie jest niemożliwy do znalezienia; kosztuje około $1 za godzinę, co jest bardzo umiarkowaną ceną.





Więcej informacji na temat ogrodu można znaleźć na jego stronie. Jeśli nie mamy jak udać się na spacer z przewodnikiem, warto spacerować po ogrodzie ze szczegółowym informatorem/przewodnikiem i mapą

Nieco dalej, ale nadal w kompleksie Washington Park znajduje się Ogród Japoński uznawany za najpiękniejszy ogród w tym stylu poza granicami Japonii. Powstał w latach sześćdziesiątych XX w. Chodząc po ogrodzie, można odkryć różne style ogrodowe, a więc naturalny, skalny, w którym znajdują się tzw. ogrody zen, bonsai czy herbaciany, w którym znajduje się pawilon z Umami Café, gdzie można napić się herbaty. W wielu miejscach znajdują się sadzawki i mini wodospady. Chodząc po ogrodzie, można się świetnie zrelaksować, a wizyty w różnych porach roku dostarczają różnych wrażeń. Byliśmy tu kiedyś jesienią, kiedy klony mieniły się różnymi kolorami, a tym razem podziwialiśmy kwitnące azalie i rododendrony. Zwiedzać można samemu lub z przewodnikiem. Więcej informacji można znaleźć na stronie ogrodu

 
  







Chodząc po Ogrodzie Japońskim myślałam o książce Japoński wachlarz Joanny Bator i tym co pisze właśnie na temat ogrodów: "
Japończycy wolą naturę w jej przetworzonej i podporządkowanej człowiekowi formie i wtedy dopiero mogą ją ewentualnie „kochać”, co i tak znaczy coś innego w monsunowym kraju tak narażonym na naturalne katastrofy jak Japonia. Natura, nieobliczalna matka tajfunów i trzęsień ziemi, wydaje się Japończykom raczej niebezpieczna niż czarująca, mroczna i niszczycielska, a nie sielska. Dlatego lubią małe, sterylne ogródki z przyciętymi pod linijkę drzewkami bonsai albo ogródki zen, gdzie w ogóle nic nie rośnie, plastikową trawę i czyste betonowe miasta oświetlone jarzeniówkami, jakich na Zachodzie używa się tylko w fabrykach i szpitalach.
"*

Trzeba przyznać, że coś w tym jest, bo taki właśnie jest każdy ogród japoński - wymuskany, wypieszczony i pod linijkę. I to właśnie go odróżnia od nadal przepięknie zadbanego, ale jednak bardziej naturalnego ogrodu chińskiego. Widać to natychmiast po przekroczeniu bramy Ogrodu Chińskiego Lan Sun, odwiedzonego przez nas dzień po wizycie w ogrodzie japońskim. Tu wszystko jest zadbane, ale bardziej naturalne. Jak podkreślała przewodniczka, ogród jest zaprojektowany zgodnie z zasadą przeciwieństw Ying Yang. Ogród znajduje się w dzielnicy chińskiej (China Town). Będąc w środku i podziwiając rośliny i najróżniejsze zakątki ogrodu, można poczuć się jak w Chinach. Również i ten ogród jest uważany za najbardziej autentyczny poza Chinami. 





 
Dodatkowymi atrakcjami ogrodu są pokazy kaligrafii czy herbata, którą można wypić w Pawilonie Herbacianym. Kiedy odwiedziliśmy Lan Su, na sadzawce pływały już pierwsze lilie wodne (nenufary); za kilka tygodni będzie ich tyle, że pokryją całą powierzchnię sadzawki. 





Pawilon herbaciany, Yun Shui Teahouse, a w zasadzie bistro, w którym można także przekąsić co nieco, bardzo mi się podobał. W języku chińskim Yun Shoui znaczy Chmury i woda. Sam ogród Lan Su Chinese Garden reprezentuje most pomiędzy kulturą Portland, gdzie się znajduje, a kulturą
 miasta siostrzanego Suzhou w Chinach. Nazwa herbaciarni nawiązuje też do chmur nadciągających ze wschodu, z Suzhou (雲自東方來) i wody nadciągającej z zachodu, z rzeki Willamette River (水從河中取). Dekoracje w środku rzecz jasna nie pozostawiają złudzeń, że całość nawiązuje do bogatych tradycji herbacianych. Na półkach wyeksponowane są różne akcesoria używane do robienia herbaty (można też takie akcesoria zakupić), 





Mimo iż ogród jest w środku miasta, uderzały w nim cisza i spokój.  Więcej o ogrodzie można dowiedzieć się z jego strony

Będąc w Portland warto, a w zasadzie powinno się zatrzymać w The Powell Bookstore, największej na świecie niezależnej księgarni. W dobie zakupów internetowych, takie miejsce wydaje się być starodawnym, ale jednocześnie przyciągającym, gdyż tu można kupić nie tylko nowe książki, ale i stare, a także masę drobiazgów - od zakładek do książek przez najróżniejsze gadżety, takie jak kubki czy breloczki, a skończywszy na książkach. To chyba jedyna księgarnia jaką znam, gdzie trzeba poruszać się z mapą, gdyż jest tak ogromna. Oferuje książki dla dorosłych, dla dzieci, dla młodzieży, naukowe, popularno-naukowe, w różnych językach i wiele, wiele innych. 


Aby trafić do półki z książkami, które chciałam kupić, musiałam poprosić obsługę o wskazówki, bo nie byłam w stanie znaleźć jej sama. Ta oczywiście jest przygotowana na to i ma specjalne karteczki do wpisywania lokalizacji. 

 





W 2023 roku duński eko-artysta, Thomas Dambo, tworzący z materiałów uzyskanych w procesie recyklinglu, stworzył i zainstalował w rejonie Pacific Northwest 6 trolli, zrobionych z deszczułek. Ich znakiem charakterystycznym są ptasie budki/karmniki, które zawsze znajduje się w sąsiedztwie trolla, a czasem nawet na nim, jak to jest w przypadku trolla Jakob Two Trees, stojącego w Issaquah, WA, który ma naszyjnik z domków. 

Pierwszy troll PNW, Olle Bolle, został postawiony właśnie w Portland. Choć jest to pierwszy troll, który został zainstalowany w tym rejonie, to de facto jest to toll numer 120. Stoi on, a właściwie klęczy zaglądając do domku, na terenie organizacji Nordic Northwest, który wyglądem przypomina Bullerbyn. Każdy domek reprezentuje inny kraj Skandynawii, a jeden jest domkiem trolla. Olle Bolle unosi dach i zagląda do środka. Jak już wspomniałam, trolle zostały zainstalowane w różnych miejscach rejonu Pacific Northwest, w ramach wystawy Northwest Trolls: Way of the Bird King. Wszystkie powstały z recyklowanych materiałów, głównie drewnianych płytek i odpadków drewna. Więcejo trollach można się dowiedzieć na stronie 
https://www.nwtrolls.org/. Polecam też stronę Thomasa Dambo. No i oczywiście warto odwiedzić trolle, bo są bardzo sympatyczne i oryginalne. 






Jednak nasza wizyta w Portland to nie tylko spacery po ogrodach czy wśród książek i trolla. Mieliśmy okazję odwiedzić interesujące z punktu widzenia kulinarnego miejsca. Czas więc je opisać, zwłaszcza, że każde z nich zaoferowało inne wrażenia - i estetyczne, i kulinarne. 

Huber's - to najstarsza restauracja w Portland. Powstała w 1879 roku, krótko po tym jak Oregon stał się jednym ze stanów USA. Początkowo - co nie dziwi, gdyż był to dziki Zachód - każdy kto zamówił drinka, dostawał za darmo kanapkę z indykiem i miseczkę sałatki coleslaw. Ale przyszły czasy prohibicji, które niemal doprowadziły saloon do upadku. I wtedy mieszkańcy Portland namówili właściciela Huber's by zaczął handlować kanapkami, które wcześniej rozdawał za darmo. I tak nastąpiła przemiana - saloon stał się restauracją, której specjalnością był pieczony indyk; wkrótce też pojawiły się menu i inne dania - pieczona szynka, cielęcina, kotlety jagnięce i wieprzowe oraz ryby i owoce morza. 

W obecnej lokalizacji Huber's działa już ponad 100 lat - od 1910 roku. Wystrój jest nietuzinkowy - sala główna, zwana też starym barem, niemal nie zmieniła się  od samego początku jej istnienia. Stąd też restauracja ta jest jednym z głównych zabytków Portland. Uwagę przyciągają zainstalowane w 1910 roku szklane sklepienia na suficie, mahoniowe panele i podłoga z mieszanki łupków granitu, marmuru, szkła i innych nadających się do tego celu materiałów (terrazzo).  Nad barem  wisi zabytkowy zegar z 1880 roku, a w głębi baru można dostrzec kasę, kupioną w 1910 roku przez samego Hubera. Wystrój to również i meble - charakterystyczne krzesła z wyprofilowanym oparciem pochodzą z lat czterdziestych. 

Obecne menu oferuje najróżniejsze dania. Nasz obiad zaczęliśmy od greckiej sałatki - może nie najbardziej typowego dania w takich miejscach, ale jednak dość popularnego w wielu restauracjach.

Ponieważ ryby i dania rybne były rekomendowane jako jedne z tych, których warto tu spróbować, zasadniczy obiad zaczęliśmy od przystawkowej sa i clam chowder, jednej ze specjalności tego regionu Pacific Northwest. 


Pożywna, gęsta zupa z małż, z dodatkiem kawałków ryby, kartofli i warzyw, była świetnie zrobiona i jadło się ją z przyjemnością. Jedząc ją nie miało się poczucia jedzenia resztek lub byle jakiej domieszki ryb i owoców morza, jak to się czasem zdarza. Była to dobrze dosmakowana i dobrze ugotowana zupa, na którą ma się ochotę wrócić dość szybko.  


Drugie danie to tradycyjne fish & chips - w tym przypadku dorsz z frytkami i z sosem tatarskim. Nie zabrakło też bardzo smacznej sałatki coleslaw - zrobionej według tradycyjnego przepisu Huber's z czasów, gdy dodawano ją do drinków za darmo wraz z kanapką z indyka. Była ona nieco inna niż dotychczas jedzone przeze mnie coleslaw. Przede wszystkim nie pływało w ciężkim majonezowym sosie. Owszem nie brakowało sosu, ale był znacznie delikatniejszy niż typowe sosy do coleslaw. Był lekko kwaskowaty, co nadawało smaku całości. Druga różnica to drobniutko pokrojona sama biała kapusta, bez żadnych dodatków. 

Northwest cioppino było naszym drugim wyborem na drugie danie - spore kawałki białej ryby i krewetki tygrysie duszone z pomidorami, cebulą i koprem włoskim. Cioppino podane było z przypieczonymi kromkami bułki. 


Z naszymi daniami trafiliśmy w przysłowiową dziesiątkę. Wszystko nam bardzo smakowało - dania były wyraziste w smaku i dobrze doprawione. Cioppino miało ogromne kawałki ryby i nie sprawiało wrażenia, że jest to danie resztkowe. Clam chowder również był bogaty i biorąc pod uwagę, ile hektolitrów tej zupy w swoim życiu zjedliśmy, to ten na pewno był z górnej półki. Również i dorsz był bardzo smaczny - dobry jakościowo i dobrze usmażony. Jednogłośnie też doszliśmy do wniosku, że surówka coleslaw była jedną z najlepszych jakie jedliśmy. 

Restauracja ma specyficzną atmosferę. Z jednej strony, jest to bar z ekranami, na których można śledzić mecze, z drugiej zaś restauracja ze stolikami i elegancką obsługą. Sprawia to wrażenie nawiązania do przeszłości, kiedy Huber's to był saloon, przy zachowaniu charakteru eleganckiej restauracji z dobrą obsługą. Niewątpliwie jest to ciekawe miejsce, które warto odwiedzić. 






Huber's
411 Southwest 3rd Avenue
Portland, OR 97204
https://hubers.com/

Lúc Lắc - ta restauracje zwróciła moją uwagę już pierwszego wieczoru, kiedy poszłam się po prostu przejść po okolicy. Mimo późnej pory stała przed nią kolejka klientów chętnych do konsumpcji, a dochodzące ze środka zapachy kusiły i wystawiały silną wolę na próbę. Zwróciły też moją uwagę stoliki na zewnątrz restauracji - wiele z nich zajętych. Jak się okazało następnego dnia, Lúc Lắc jest jednym z najbardziej polecanych miejsc do zjedzenia obiadu w Portland, z doskonałymi recenzjami. Rzec by można - kultowa restauracja. Stąd też, wybór stał się dość oczywisty, zwłaszcza, że zatrzymaliśmy się tuż obok. Nie zniechęciła nas kolejka do wejścia. Choć na pierwszy rzut oka nieco przerażała długością, nie była najgorsza, a obsługa, jak wkrótce się przekonaliśmy, uwijała się jak w ukropie. 

Wystrój restauracji to kolory czerwono-różowe i parasolki. To z pewnością od razu rzuca się w oczy. Później zaczyna się dostrzegać i inne szczegóły. Obsługa restauracji dość hipsterska, z mnóstwem tatuaży i kolczyków. Jedzenie zamawia się przy wejściu, a następnie bierze wodę, sztućce, pałeczki, serwetki i siada przy wyznaczonym stoliku. Jak nas poinformowano, gdy zamawialiśmy nasz obiad, zawsze można domówić coś jeszcze, ale zasadnicze zamówienie składa się przy wejściu. 




 

Obiad i drinki pojawiły się błyskawicznie. Tropical paradise oparty na rumie z jedną częścią marakujową, a drugą częścią z durianowej horchaty. Ta druga mniej mi smakowała, ale durian jest specyficzny w smaku, za to ta część marakujowa była świetna. 

 
Sałatka z zielonej papai była rewelacyjna. Przede wszystkim odświeżająca i dobrze nastrajająca do dalszego jedzenia. Papaja była bardzo drobniutko poszatkowana, ale nadal chrupiąca. Na niej ułożone były wszelkie dodatki - cebula, krewetki, papryka, bazylia i orzeszki ziemne. Całość polana vinaigrette z limonek. 

Dodatkowo zamówiliśmy pho - ale tylko do popicia, a nie ze wszystkimi dodatkami. Było smaczne i esencjonalne - jak rosół.  

Zamówione przez nas dania główne to miska vermicelli z wieprzowiną i Luc Lac, czyli sztandarowe danie restauracji - kawałki wołowiny smażone z koniakiem Hennessy, masłem, czosnkiem i czarnym pieprzem, a podane z zieloną fasolką, pomidorkami koktajlowymi i smażonym ryżem. 

Drugim daniem głównym była - jak już wspomniałam - miska vermicelli, czyli kluski ryżowe podane z grillowaną wieprzowiną i sałatką (mieszanka sałaty rzymskiej, kapusty i kolendry zmieszanej z piklowanymi rzodkiewkami, marchewkami, kiełkami fasolki, orzeszkami i szalotką) z ostrym vinaigrette. Wieprzowina przed grillowaniem jest marynowana w najróżniejszych przyprawach. Całość ogromna i przepyszna. Jestem fanką wietnamskiej wieprzowiny grillowanej - kanapki bánh mì,  właśnie z wieprzowiną, to jedne z moich ulubionych kanapek. Tu z kolei, danie zawierało kilka kawałków mięsa nadzianych na patyczki i każdy był idealnie ugrillowany. Żeby jeszcze tylko żołądek był większy..... 😉


Polecam odwiedzenie Luc Lac. Być może są i fajniejsze miejsca azjatyckie w Portland, ale to na pewno jest oryginalne i oferuje bardzo smaczne jedzenie. 



Luc Lac Vietnamese Kitchen
835 SW 2nd Ave
Portland, OR 97204

Jake's Famous Crawfish - to kolejna restauracja z długą tradycją, datującą się od 1892 roku. Tu w weekend praktycznie nie ma szansy na zjedzenie obiadu bez rezerwacji. W restauracji, składającej się z kilku sal, cały czas wszystkie stoliki były zajęte. Wystrojem restauracja przypominała mi najlepsze restauracje w Nowym Orleanie. Podobnie jak tam, dania podawane były jednocześnie przez kilku kelnerów, tak by jedzący dostali je w tym samym momencie. Co prawda nie było to tak skoordynowane jak tam, ale podobnie. Restauracja zwróciła moją uwagę w czasie spaceru - mimo iż nie byłam głodna, zapachy z niej dobiegające sprawiły, iż miałam ochotę tu zajrzeć. I nie pomyliłam się, bo obiad udał nam się doskonale. 

Naszą konsumpcję zaczęliśmy od pieczonych ostryg - właśnie ze względu na wspomnienia nowoorleańskie, gdzie wybitnie nam smakowały. Te były dobre, choć nie tak jak tamte. Podano je na talerzu wyłożonym siekaną kapustą i z dodatkiem sosu tatarskiego i świeżo upieczonego chlebka.

 

Dodatkowo wzięliśmy sałatę z fetą i prażonymi orzechami pekan. Bardzo zgrabna i smaczna - idealnie zaostrzająca apetyt na następne dania. Idealna na otulenie dalszego jedzenia. 



Nie mogło też zabraknąć zupy. Kremowa zupa z małż, Jake's Clam Chowder, była świetna. Sycąca, bogata i rozgrzewająca. Dokładnie taka jak powinna być, bo była idealnie doprawiona. Jak w dobrym, clam chowder, przeważały w nim małże, ale była też odpowiednia ilość warzyw - selera naciowego i kartofli. Tak na dobrą sprawę, duża porcja (bowl), wystarczyłaby za cały obiad; stąd też mieliśmy zupę do podziału, by móc delektować się innymi daniami. 


 

Crawfish Penne było również bardzo smaczne, choć jak dla mnie minimalnie za pikantne. Ale nie na tyle, by sprawiało mi to ból i nie pozwoliło zjeść. Kremowy sos pomidorowy otulał makaron penne. Nie było go za dużo, dzięki czemu makaron w nim nie pływał, co sprawia że danie staje się ciężkie i niezbyt smaczne. Sosu było dokładnie tyle, by na każdej klusce można było go czuć. Do tego mięso z raków, stanowiące integralną część sosu. Po takim daniu pozostawało miłe uczucie najedzenia się w dobrym stylu.



Jake's Famous Etouffée to sztandarowa pozycja w menu, a przy okazji nawiązanie do kuchni kreolskiej. Jest to sycąca potrawka z hojną ilością kawałków raków, kurczaka i krewetek. Podawana jest z solidną porcją brązowego ryżu. Całość doprawiona była zieloną cebulką i przyprawami, które nie nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do tego, z jakiej kuchni pochodzi. 
Etouffée było bardzo smaczne, pikantne, wyraziste i sycące. 


Niewątpliwie Jake's Famous Crawfish jest elegancką restauracją, serwującą bardzo dobre dania. Warto tu zjeść i poczuć nieco luksusu klasowej restauracji. Obiad mieliśmy smaczny, nawet bardzo, i tak sycący, że o deserze nie było już mowy. Jake's Famous Crawfish jest restauracją, którą polecam i do której z przyjemnością wrócę przy jakiejś okazji. 




Jake's Famous Crawfish
401 SW 12th Ave
Portland, OR 97205
(503) 226 1419

Voodoo Doughnut
- być w Portland i nie zjeść donuta w Voodoo Doughnuts to jak nie być w Portland. To miejsce legendarne i takie ciacho trzeba zjeść, nawet jeśli się jest na diecie. Cukiernia ta funkcjonuje od 2003 roku i cieszy się ogromną popularnością. Z początku, był to jeden niewielki sklepik, w starej części Portland (Old Town), mający wypełnić lukę na rynku cukierniczym tego miasta, a obecnie ma wiele lokalizacji i w Oregonie, i w innych stanach. I wszystko wskazuje na to, iż będą powstawać kolejne lokalizacje.

Zanim dotarliśmy do Voodoo Doughnuts, widywałam na spacerze pierwszego wieczora ludzi z charakterystycznymi różowymi pudełkami wracających z otwarcia Festiwalu Róż. Cukiernia jest czynna do 3 nad ranem, więc tylko przez krótki moment nie można kupić donutów. A i tak stoi przed nią krótsza lub dłuższa kolejka, pilnowana przez ochroniarza. Oczywiście można też zamówić donuty online, ale wtedy nie ma szans na wejście do środka, a i to warto zrobić. Tak więc ustawiliśmy się grzecznie w kolejkę, która bardzo sprawnie się poruszała. Po chwili byliśmy już w środku i wybieraliśmy nasz lunch. 

No cóż - wielką wielbicielką donutów nigdy nie byłam, ale dobry donut nie jest zły. Ja najbardziej lubię te najprostsze, te wyłącznie z lukrem. Drugie ulubione to apple fritters i tzw. old fashioned. Wszelkie nadzienia i polewy odbierają mi przyjemność jedzenia donutów, ale są i ich wielbiciele. Voodoo Doughnuts offeruje ogromny wybór donutów z polewami czekoladowymi i z dodatkiem syropu klonowego, a także z kolorowymi lukrami. No i posypki - od cynamonu i cukru pudru zaczynając, poprzez  posypkowe prątki  i M&Mki, pokruszone ciastka i batony, a skończywszy na płatkach śniadaniowych i smażonym boczku kończąc. Do wyboru, do koloru. Są też i nadzienia o różnych smakach. Donuty można sobie samemu wybrać, a można zdać się na tradycyjne zestawy w piekarskich tuzinach, czyli po 13 ciastek o różnych smakach - tuzin tradycyjny i tuzin voodoo. Jest też zestaw wegański liczący sobie 12 ciastek. Cukiernia to miejsce gdzie można tylko kupić donuty. Tu nie ma jak usiąść i je jeść. To można zrobić w domu, na ulicy lub w pobliskiej kawiarni - jeśli można tam wejść z przyniesionym z zewnątrz jedzeniem. My akurat poszliśmy do Stumptown Coffee i bez problemów pozwolono nam na miejscu jeść donuty, popijając je dobrą kawą. Nie muszę chyba dodawać, że gorzką. 😉 

Czy warto zjeść donuty z Voodoo? Tak, bo są to niezłe ciastka w tej kategorii. No i jak już wspomniałam, wybór jest naprawdę duży, co zresztą świadczy o inwencji twórczej, bo każdy jest inny. Mój najprostszy donut bardzo mi smakował. Dodatkowo mieliśmy sweet cream cannolo, czyli rurkę à la cannoli z kremem bawarskim, donuta all that razz - z nadzieniem malinowym i niebieskim lukrem z różowo-białymi dekoracjami oraz Portland cream, czyli donut nadziewany kremem bawarskim i polany czekoladą. Donuty z Voodoo warto zjeść, by się przekonać co do ich jakości i spróbować coś tak bardzo kultowego. No i by nasz pobyt w Portland był spełniony. 😉 Ale doradzam zabranie ich gdzieś, gdzie można je popić. Tak jak to zrobiliśmy udając się do Stumptown Coffee. 


 



Voodoo Doughnuts
Old Town 
22 SW 3rd  Ave
Portland, OR, 97024
(503)  241 4704
https://www.voodoodoughnut.com

Stumptown Coffee - świetna alternatywa dla Starbuck's Coffee, gdzie kawa jest po prostu niesmaczna. Tutaj najzwyklejsze latte czy cappuccino było smaczne i doskonale pozwalały delektować się donutami przyniesionymi z Voodoo. Obsługa chyba jest przyzwyczajona do gości z charakterystycznymi różowymi pudełkami i zupełnie jej to nie przeszkadza. 

Wystrój kawiarni był - jak zwykle - dość ascetyczno-nowoczesny, nastawiony na klientów, którzy przy kawie i dodatkach będą mieli ochotę popracować na laptopach. Na ścianach wisiało kilka obrazów, nieco ożywiających wystrój żywymi kolorami. Kawiarnia była bardzo czysta  - każdy z jasnodrewnianych stolików był sprzątany przez klientów, a dodatkowo umyty przez personel. Obsługa przesympatyczna i bardzo szybka, a w momentach, gdy było mniej zamawiających, chętnie ucinała sobie pogawędkę z klientami. No i jak to w wielu innych miejscach Portland, przy drzwiach powitał nas pan z ochrony. 

W Stumptown można zamówić kawę w różnych odsłonach - od Americano poprzez espresso, mochę, latte, cappuccino, aż po cortado. Kawa oferowana jest w wersji ciepłej i zimnej; są także drinki zrobione na bazie herbat, a nawet złote mleko (golden milk). Można też zjeść słodkie wypieki. Jedyne co mi nieco przeszkadzało, to nieco zbyt głośno grająca muzyka. Z czasem przyzwyczaiłam się do niej, ale generalnie uważam, że w publicznych miejscach, takich jak kawiarnie czy sklepy, powinna ona być tłem, a nie od razu rzucać się w oczy, a właściwie w uszy. 😉




Stumptown Coffee
128 SW 3rd Ave
Portland, OR 97204

Portland warto odwiedzić. Można tu znaleźć wiele ciekawych miejsc - ciekawych kulinarnie i nie tylko. Ogrody są przepiękne. Nie jest to ostatnia nasza wizyta w Portland. Z pewnością tu wrócimy, by odkrywać kolejne zakątki tego miasta. 









*Joanna Bator. Japoński wachlarz. (Kindle Loc. 628-635). WAB. 

Print Friendly and PDF

No comments:

Post a Comment