Tylko w niedzielę mamy czas na celebrowanie śniadań. W inne dni każdy zjada co złapie w biegu i pędzi do swoich zajęć. Kiedyś, gdy byłam może nie mała, ale jeszcze młoda i mieszkałam w domu rodziców, w soboty i niedziele tata najczęściej robił jajka na miękko (albo w szklance) i często siadaliśmy we dwoje i jedliśmy je oglądając Arabelę. Może nie brzmi to zbyt zachęcająco, ale miało to swój urok - chłodny i zacieniony ranem duży pokój w naszym domu, jajka na miękko, mocna herbata i film. Czasem jajka zastępował twarożek zrobiony ze zsiadłego mleka z drobniutko pokrojoną cebulką i szczypiorkiem. Tata kręcący się w szlafroku i serwujący nam śniadanie. I cisza w domu, bo inni jeszcze spali, gdy my już buszowaliśmy, by obejrzeć Arabelę.
Teraz niedzielne śniadania to jajka i chleb własnej produkcji. Jajka w różnej postaci - na miękko, słoneczka (czyli sadzone), słoneczka za chmurką (czyli sadzone smażone pod przykrywką, dzięki czemu mini-warstwa białka na żółtku ścina się tworząc chmurkę) lub jajecznica. Co tydzień inne, by się nie znudziły. Ten kto miał urodziny lub imieniny w okolicach niedzieli ma prawo zmienić kolejność i wybrać, te jajka, które chce.