Do ciast. Do deserów lub na deser, bez niczego. A nawet jako dodatek do sera pleśniowego. Korzystając z sezonu, takie gruszki po prostu warto zrobić. Są przepyszne i warto mieć ich troszkę, mimo iż gruszki przecież można kupić cały rok. Jednak te jesienne, kupowane w sadach są najlepsze.
Kiedy robiłam te gruszki przypomniało mi się, jak wiele lat temu byłam w Krakowie. Mój kuzyn, Bogdan, właśnie się ożenił z Olą. Z Olą od razu przypadłyśmy sobie do serca, bo fajna z niej dziewczyna i uważałam, że Bogdanowi poszczęściło się. Nawet ja, wtedy jeszcze dość młoda i niedoświadczona, zauważyłam, że moja ciotka usiłuje z nią rywalizować na każdym kroku. Bardzo mnie to śmieszyło, mimo moich raptem dwudziestu lat, ale co zrobić. Tak było. Kiedy byłam u cioci kilka dni, pierwszego dnia zrobiła ona obiad. Po obiedzie była herbata. I super. Czasy ciężkie, nikt nie oczekiwał frykasów i wielodaniowych uczt. A poza tym ciocia świetnie gotowała, więc obiad był deserem. Wtedy z podziwem patrzyłam jak w jej drobnych rękach wszystko śmiga jak szalone i powstaje makaron domowy do łazanek. Pierwszy raz taki jadłam! Byłam pod ogromnym wrażeniem! A potem ciocia zrobiła inne smakowitości - nawet najskromniejszy obiad był u niej przepyszny. Wieczorem wpadła Ola z Bogdanem. Dobrze nam się gadało, śmiało, żartowało, więc na następny dzień, Ola zaprosiła nas na powtórkę do siebie. Zrobiła smaczny obiad, a na deser podała budyń waniliowy. Na dnie każdej miseczki była gruszka - bardzo podobna do takiej jak tu robię. Kolejnego dnia u cioci był budyń na deser po obiedzie. Oczywiście z gruszką z kompotu na dnie miseczki. 😉 Kiedy szykowałyśmy z ciocią obiad, coś powiedziałam o budyniu, a ona spojrzała wymownie na mnie i skomentowała jakoś tam, ale wynikało z tego, że absolutnie nie może być gorsza. Dla jej syna nie była, co widać było zawsze - w tym i później. Małżeństwo Oli i Bogdana nie wytrzymało naporu cioci. A przyjaźń z Olą na szczęście została.
Wracamy do gruszek, bo od nich się ta opowieść zaczęła. I robimy je, bo warto, mieć taki dodatek - w tym i do budyniu, jak u Oli. 😉 A jeśli nie mamy czasu na szykowanie przetworów, to można zrobić je poza sezonem, niejako na bieżące potrzeby, choć ja zrobiłam kilka słoików w dwóch podejściach, by później się nimi rozkoszować.
2 lb/900 g dość dużych gruszek - u mnie było ich 4
500 ml wody
250 g cukru
sok z 1 średniej cytryny
2 łyżeczki pasty waniliowej lub ziarenka z 2 lasek wanilii
2 łyżeczki esencji waniliowej
1 patyczek cynamonu - ok. 2 cali/5 cm
2 goździki
Do średniego garnka wlać wodę i sok. Dodać cukier, wanilię, esencje i przyprawy. Doprowadzić do wrzenia, po czym gotować aż cukier się rozpuści. Następnie delikatnie włożyć przygotowane gruszki i gotować na bardzo małym ogniu przez około 10 minut pod przykryciem, a następnie 5 do 10 minut bez przykrycia. Gotowe gruszki powinny być lekko twardawe, choć czubek noża czy patyczek powinien wchodzić w owoce bez trudności.
- Rzecz jasna, najlepsze są gruszki ze sprawdzonego źródła. Wtedy mamy gwarancję smaku. No i oczywiście dojrzałe, choć jędrne. Nie mam preferencji co do gatunku - różne się sprawdziły.
- Gruszki powinny być dojrzałe, ale nie miękkie, by nie rozpadły się w czasie gotowania w syropie.
- Słoiki można wyparzać w różny sposób - tradycyjnie, w garnku z wrzącą wodą, w piekarniku lub też po prostu myjąc je w maszynie do mycia naczyń (zmywarce) na najgorętszym cyklu - u mnie jest to sanitize.
- Wielokrotnie też przy okazji przepisów pisałam o przykrywkach. Przez lata nauczyłam się, że nie ma co na nich oszczędzać - niestety niejednokrotnie przekonałam się, że wielokrotne używanie tych samych pokrywek kończy się zepsutymi przetworami i zmarnowaniem jedzenia za kwotę większą niż koszt pokrywek. O czasie włożonym w przygotowanie przetworów nie wspomnę. Naprawdę najlepiej jest użyć nowych przykrywek - wtedy mamy pewność, że nie są rozszczelnione i dobrze zamkną nasze przetwory.
No comments:
Post a Comment