Lata później, na pierwsze święto dziękczynienia spędzane w Stanach, spróbowałam gotowy sos żurawinowy. Był gorzej niż paskudny. Po wyjęciu z puszki pojawił się galaretowaty walec - można było go kroić i nie robił dobrego wrażenia. Przypomniały mi się powidła śliwkowe z puszki, sprzedawane kiedyś w sklepach "Społem". Ktoś kto znał smak prawdziwych powideł, nigdy na nie nie spojrzał i nigdy mu one nie mogły smakować. Po raz kolejny uznałam więc, że żurawiny i sos żurawinowy są nie dla mnie.
