W ostatnich tygodniach przed pandemicznym zamknięciem świata mieliśmy okazję odwiedzić naprawdę ciekawe miejsca w Warszawie, które z przyjemnością wspominamy. Zawsze lubimy zajrzeć do jakichś restauracji - rzadko nam się zdarza powtarzać je, chyba że szczególnie nam przypadną do gustu. Stawiamy jednak na odkrywanie kolejnych, zwłaszcza, że mamy jednak ograniczone możliwości czasowe. Oto nasze ostatnie odkrycia.
Tel Aviv - ze wszystkich miejsc, które wtedy odwiedziliśmy, zdecydowanie najmilej wspominam Tel Aviv Urban Food. Jest to absolutnie fenomenalna restauracja wegańska w Warszawie. Gdyby nie dzieląca mnie od niej odległość, zapewnie bywałabym w niej bardzo często. Zanim się jeszcze do niej wejdzie, widać, że miejsce to ma charakter. Hipsterski można by powiedzieć. Dekoracje i napisy już na oknach przyciągają oko. Dalej jest jeszcze weselej - zabawne nazwy i gry słów - można znaleźć w napisach na ścianach we salach restauracji, a nawet na serwetkach. A do tego wszystkiego, rewelacyjna, wegańska kuchnia. Faktycznie aż się prosi by uwiecznić i wrzucić na FB czy Insta! 😉
Naszą ucztę w Tel Avivie zaczęliśmy od przystawkowych desek, a na nich specjałów takich jak pasztetowa Babci Salci, pasta makrelova rabina Sch., pasta bezjajeczna Pani Goldman, kiszone i marynowane warzywa, tabbouleh, gyros, sosy i hummusy.
Na drugi ogień poszły dania takie jak zupy, falafele, szaszłyki warzywne czy shoarmy. Wszystko doskonale doprawione, apetycznie podane, a co najważniejsze - przepyszne! Choć kuchnia wegańska nie była nam obca, bo w domu już jadaliśmy nie raz wegańskie dania, w tym wydaniu smakowała nam niesamowicie. Potrawy takie jak seitan okazały się pełne smaku. Pasztetowa czy pasta bezjajeczna czy makrelowa do złudzenia przypominały oryginały. Tabbuelh, baba ganoush czy hummusy, były równie pyszne, jak te robione w najlepszych restauracjach jakie odwiedzaliśmy w przeszłości. Według mnie jest to świetne miejsce by przyprowadzić tu sceptyków kuchni wegańskiej i pokazać jak doskonała i pełna smaku jest właśnie ta forma jedzenia.
Bardzo odpowiadała nam atmosfera Tel Avivu - spokojna, gościnna, bez pospieszania, by zwolnić miejsce dla kolejnych gości. A był całkiem spory ruch i zainteresowanie stolikami. Przyznam, że chociaż w czasie pobytów w Warszawie staram się odwiedzać różne miejsca, to z pewnością tu wrócę, zwłaszcza, że w okresie pandemii menu się zmieniło.
Polecam cykl warsztatów kulinarnych prowadzonych przez Malkę Kafkę, właścicielkę sieci Tel Aviv. Można je obejrzeć na stronie Muzeum Polin.
Warszawa
tel. 22 621 11 28
Momu - Pieczemy dymem - to niepozornie wyglądająca z zewnątrz restauracja przy Placu Teatralnym. Wnętrza ma imponujące - kilka sal, większych i mniejszych, w których można smacznie zjeść. Zacznijmy jednak od początku. Po wejściu do restauracji od razu zwraca uwagę jej elegancki wystrój. W zależności od pomieszczenia, można też zobaczyć kominki, przygotowane składy drewna do palenia, które już same w sobie dodają uroku. Jednocześnie, wystrój jest surowy - tylko część ścian ma tynk, podczas gdy ich górne partie to cegła. Pod niektórymi sufitami, widać rury, jak w wielu nowoczesnych lokalach. Ale przyznam, że wszystko to było tak dobrane, że dominuje wrażenie nowoczesnej elegancji.
Ponieważ restaurację tę wybraliśmy na uroczystość rodzinną w większym gronie, postanowiliśmy skorzystać z menu grupowego. Był to średni zestaw, składający się z przystawek, zup, dań zasadniczych i deserów. Ilości były tak obfite, że nie tylko solidnie się najedliśmy, by nie powiedzieć przejedliśmy, ale jeszcze nasze rodziny wyszły zaopatrzone w jedzenie na dobre dwa-trzy dni! Są trzy menu grupowe różniące się nieco ceną i tym co jest oferowane. Jedyne co radziłabym, to dobrze się zastanowić czy wolimy ten rozmiar czy też nieco mniejszy lub większy. Wszystko zależy od tego jak długo planujemy spędzić w Momu i jakimi apetyty mają nasi gości.
Na powitanie dostaliśmy wszyscy po kieliszku proseco, które jak najbardziej pasowało do okazji. Na stołach w naszej sali czekały przygotowane przystawki podane bardzo efektownie i zachęcająco do jedzenia. Liście najróżniejszych sałat czy jadalne kwiaty, takie jab bratki, stanowiły nie tylko dekoracje, ale były jadalnymi dodatkami. Podobnie owoce i warzywa - sery idealnie komponowały się z winogronami, a np. kopytka, które same w sobie nie są specjalnie urokliwe, przystrojono, a przy tym urozmaicono paroma kawałkami rzodkiewek.
Wszystko co zostało nam podane było świeże i bardzo smaczne. Na przystawki dostaliśmy roladki szpinakowe z łososiem i sosem chrzanowym, mięsa wędzone podane na zimno, a wśród nich polędwice wieprzowe, piersi kaczek z figami w czerwonym winie, pastrami z sosem rosyjskim i piklami, pastry rostbefu z marynowanymi grzybami, szczawiem krwistym, owocami sezonowymi i grzankami. Dla osób wolących przystawki bezmięsne był półmisek polskich bursztynów, czyli serów - Bursztyn, Szafir, kozi, koryciński, Lazur Złocisty. Jak wspomniałam wcześniej, półmisek serowy uzupełniały owoce, a także coulis jagodowy i patyczki grissini. Jakby tego było mało, był również i półmiski mieszanych sałat z dodatkiem ogórków, pomidorów koktajlowych, gruszek w syropie, dyni piklowanej, orzechów, kwiatów jadalnych, czerwonej cykorii i sosu bazyliowego. Wszystko to rozstawione było na stołach na dużych półmiskach, dzięki czemu każdy mógł spróbować wybranych przez siebie smakołyków. Były również i ciepłe przystawki - kopytka z masłem szałwiowym i grzybami oraz pierogi ruskie z wędzoną śmietaną.
Z zup mieliśmy do wyboru ramen i krem z buraków, który był chyba jednym z najlepszych jakie jadłam. Nawet czarnuszka, za którą nie przepadam nie przeszkadzała mi w nim. Danie główne również było serwowane w paterach, tak by każdy mógł spróbować różnych mięs podawanych na gorąco - policzka wołowego, kaczki z jabłkami, żeberek i polędwic wieprzowych. Dla niemięsożernych gości był okoń marynowany w ziołach, a podany na musie szpinakowym. Opiekane ziemniaki, czarny ryż i konfitowane buraki uzupełniały dania gorące.
Bardzo podobała mi się obsługa. Pani odpowiedzialna za naszą grupę, cały czas była, a jakby jej nie było. Zawsze pojawiała się gdy jej było potrzeba, wszystko przynosiła na czas i w odpowiednich odstępach. A przy tym była przesympatyczna. Było to naprawdę bardzo pozytywne doświadczenie pod każdym względem. Nie wiem na ile pandemia zmieniła zasady w Momu, ale patrząc na witrynę restauracji nie sądzę by dużo. Owszem, grupowe menu zmieniły się nieco pod względem oferty, zmieniły się ceny, ale wszystko wskazuje, że reszta pozostała taka sama. Na spotkania grupowe czy rodzinne jest to naprawdę dobre miejsce. No a przy tym w doskonałej lokalizacji, przy Placu Teatralnym.
Momu - Pieczemy dymem
ul. Wierzbowa 9/11
Warszawa
Barbakan-Korkociąg - mieszkając u Babci Ireny wielokrotnie przechodziłam obok różnych restauracji na Starym Mieście i w okolicach. Przyglądałam się turystom jedzącym przy stolikach ustawionych na ulicy, zerkałam na ich talerze, podpatrując co jest serwowane gościom. Jako kilkuletniemu dziecku, wydawało mi się bardzo wytworne. Fascynowali mnie goście, najczęściej mówiący w niezrozumiałych dla mnie językach. Też tak chciałam - jak oni pójść do restauracji, w innym kraju, usiąść w ogródku i rozkoszować się podanym mi jedzeniem.
Barbakan nie jest wytworną, tylko zwykłą restauracją serwującą polską kuchnię w najbardziej tradycyjnym jej wydaniu. Jak pisze na witrynie restauracji jej właściciel "W mojej restauracji którą prowadzę od roku 1998, wykorzystujemy sprawdzone przepisy mojej babci, mamy i żony. Do restauracji zapraszam na tradycyjną polską kuchnię, której jestem zagorzałym zwolennikiem."
No cóż. Nie mam nic przeciwko temu by być zwolennikiem, nawet zagorzałym polskiej kuchni. I nie ma nic złego, by serwować jej dania w restauracji, zwłaszcza takiej, która jest w sercu tej części Warszawy i którą odwiedzają turyści. Ale być zagorzałym zwolennikiem kuchni polskiej nie musi oznaczać serwowania kuchni w takim wydaniu - dość siermiężnych i ciężkich dań. A właśnie taki to repertuar nam zaoferowano. Można tu zjeść rosoły z kołdunami czy kluskami, schabowe z kapustą, żurek podany w misce z chleba czy wątróbkę. I nie ma w tym nic złego. Ale nie ma tu miejsca na polot kulinarny, na efektowne podanie dań, co widać na zdjęciach. Znam wiele osób, które dużo efektowniej podają we własnych domach codzienny obiad! No ale jeśli nie zależy nam na efektach wizualnych, podkręcenia smaku serwowanych potraw choćby poprzez dodania ziół (listki pietruszki, koperek do przystrojenia) czy małych porcji sałatek do drugiego dania, ot choćby dla ożywienia talerza, to Barbakan się do tego nadaje. Tym bardziej, że uczciwie dodając, jedzenie było dość poprawne.
Największym atutem restauracji to jej wystrój i lokalizacja przy samym Barbakanie. Sale restauracji są naprawdę ładne - jak to w takich kamieniczkach. Dekoracje dodawały uroku, a wystrój świąteczny dodatkowo ocieplał pomieszczenia. No i miejsce - sam początek ulicy Freta, zaraz po wyjściu z murów Barbakanu. To minimalne oddalenie od Rynku Starego Miasta, a być może i właśnie to, co jest serwowane, sprawiły, że w restauracji nie było tłoku. Bez trudu można było z marszu dostać stolik na kilka osób i zjeść obiad, podczas gdy w innych restauracjach nie było to możliwe. Tak więc zanim wybierzemy Barbakan, warto jednak by było zajrzeć do innych restauracji w okolicy, których nie brakuje i w których można zjeść podobne jedzenie. Tam może być i smaczniej, i bardziej elegancko.
ul. Freta 1
00-227 Warszawa
Cinema Paradiso - ta kino-restauracja mieści się w kinie Kultura. To sprawia, że ma nietuzinkowy, filmowy wystrój. Dekoracje stanowią plakaty filmowe, rysunki i malowidła na ścianach odnoszą się właśnie do filmów. Nawet menu nawiązuje do nich, choć nie w znaczeniu serwowanych potraw, a grafiki. Przyznam, że lubię takie miejsca. To mi się podobało - było w tym sporo nowoczesnej elegancji, a przy tym klimatu. Świąteczne akcenty stanowiły światełka i amarylisy. Szczególnie te ostatnie utkwiły mi w pamięci, bo były pięknym dodatkiem do reszty wystroju. Nie ma przesady w tym, co można przeczytać na portalu Kina Kultura, że restauracja Cinema Paradiso to "to miejsce gdzie sztuka kulinarna oraz stylowe wnętrza spotykają się z wyjątkową i przyjazną atmosferą."
Jedzenie w Cinema Paradiso bardzo mi smakowało - zamówiliśmy przystawki, dania główne i desery. Na te ostatnie namówiły nas panny, a potem już wszyscy przyznali, że w sumie czemu nie! I tak każdy miał słodkie zakończenie dobrego obiadu. Wiele dań pochodzi z kuchni włoskiej, ale można zjeść i danie bardziej polskie, jak choćby tradycyjnego tatara czy schabowego. My skupiliśmy się na części włoskiej.
Zaczęliśmy od tatara z tuńczyka i tatara z łososia, bardzo efektownie podanego na płatkach chleba z Sardynii, pene carasau.
Zamówiliśmy też ravioli, pierogi z cielęciną i masłem szałwiowym, sałatkę z krewetkami, mule, rosół z kaczki.
Wszystko było smaczne, ładnie i apetycznie podane, a obsługa bardzo sympatyczna. Nie było pośpiechu, ale dania przychodziły sprawnie. Choć wiele z nich było indywidualnych, to porcje były na tyle duże, że można było popróbować od innych.
Podobało mi się to połączenie sztuki kulinarnej z filmową, a przy tym kuchni polskiej z włoską. Każdy mógł tu coś dla siebie znaleźć. Obsługa, choć zwracająca na nas uwagę i reagująca szybko na nasze prośby i zamówienia, nie narzucała się. Z przyjemnością poszwędałam się po restauracji, by pooglądać dokładnie jej wystrój. Wiem, że gdybym miała więcej czasu w Warszawie, na pewno nie raz zahaczyłabym o Cinema Paradiso przy okazji wizyt w kinie Kultura.
Cinema Paradiso
Krakowskie Przedmieście 21/23
Warszawa
http://www.cinemaparadiso.pl
No comments:
Post a Comment