Mogę nie robić żadnych przetworów czy zapasów na zimę, ale powidła po prostu muszą być - do kanapek z chałką popijanych gorącym kakao w zimowe dni, do przekładania tortu makowego i piernika staropolskiego, a przede wszystkim do rogalików. I pączków. Zmieszane z odrobiną konfitury z płatków róży. To smak zimy i karnawału, bez którego byłoby chyba wszystkim u nas w domu smutno.
Przez wiele lat robiłam powidła tradycyjną metodą - stałam nad garem i mieszałam, by się nie przypaliły. Jeśli na troszkę odeszłam, zawsze był mniejszy lub większy problem - a to coś wykipiało, a to przypaliło. I dlatego nie lubiłam nigdy robić powideł, ale nie da się ukryć, że zawsze były one najlepsze. Żadne sklepowe, nawet w najmniejszym stopniu nie dorównywały tym domowym. Dlatego w sumie jednak robiłam.
Od pewnego czasu robię powidła metodą pieczenia. I skończył się problem z przypalonymi garami, z przypalonymi powidłami, staniem godzinami przy kuchni. Do pewnego stopnia, robią się same. A smakowo, nie różnią się niczym.
Powidła śliwkowe trafiły na listę produktów regionalnych i tradycyjnych wielu rejonów i w wielu wersjach. Ich odmiany zależały od śliwek, a także od dodatków, w tym cukru. Czytanie ich opisów jest ciekawą lekturą, bo choć powidła śliwkowe zdają się być takie same, to każde jednak różnią się i dodatkami, i wykonaniem. Podstawę oczywiście stanowią śliwki, ale i tutaj widać rozbieżności. Niektóre przepisy mówią o węgierce, inne o śliwce łowickiej, jeszcze inne o odmianach poniemieckich. Smażono je w wielkich miedzianych garach - często z udziałem całych rodzin, bo raz, że mieszanie było ciężką pracą, a dwa, że zrobienie powideł wymagało czasu (i stania nad garnkiem), a tego nie było za wiele dla zapracowanych pań domu. Ale są też i przepisy z wypiekaniem powideł w rozgrzanym piecu chlebowym. Słowem nasza metoda używania piekarnika nie jest wcale żadną nowością. 😉 Jest jedynie nowoczesną odmianą tradycyjnej metody, bo mało kto ma do dyspozycji piec chlebowy. Najciekawsze dla mnie było czytanie o tradycyjnych sposobach zabezpieczania powideł przed pleśnią, tak by przetrwały zimę. Przechowywane były zazwyczaj w kamiennych lub glinianych naczyniach i w nich zalewane były łojem lub nakrywane pergaminem moczonym w spirytusie i nakrywane dodatkowo ściereczką. Spirytus zresztą czasem dolewano do samych powideł - właśnie w celu zabezpieczenia przed zepsuciem. Potem już nastały słoje weki z gumką i dociskającą je klamrą, a obecnie przechowanie ich w słoikach z przykrywkami, to już żadem problem.